Wspomnienia rosyjskiego generała Antona Denikina z lat 1918–1920, który stał na czele walczącej z bolszewikami Armii Ochotniczej i odnosił imponujące lokalne sukcesy, na przykład rozbijając w czerwcu 1918 roku stutysięczną Armię Czerwoną, mając w dyspozycji niecałe 10 tysięcy żołnierzy. Ale losy wojny są zmienne: w kwietniu 1920 roku broniąc Krymu, zrzekł się dowództwa, przekazując władzę generałowi Wranglowi, i na pokładzie angielskiego pancernika udał się wraz z żoną i córką na emigrację.
Relacja Denikina jest mocno subiektywna. Broni on swojego punktu widzenia i słuszności podejmowanych decyzji, obwiniając innych o ostateczną klęskę. Wśród tych innych jest Józef Piłsudski oskarżany przez autora o to, że jesienią 1920 roku, po odparciu nawały sowieckiej spod Warszawy, za krótko ścigał agresora, zadowalając się przepędzeniem go za Niemen i podpisując układ pokojowy. Gdyby utrzymał pościg do końca 1920 roku – rozumował Denikin – wówczas Lenin nie mógłby przerzucić swoich wojsk na Krym, gdzie trwał w oporze ostatni bastion białej armii. Rzecz jasna, można tylko spekulować, czy to by coś zmieniło.
Pamiętniki Denikina dotyczą niemal wyłącznie strony militarnej oraz politycznej tamtego okresu. Niewiele pisze o swojej rodzinie, za to bardzo dużo i szczegółowo o krwawym szlaku bojowym dowodzonych przez siebie wojsk. Docenia bohaterstwo i wysiłek szarych żołnierzy oraz dowódców różnych szczebli. Wzruszające są fragmenty, kiedy obrazuje tłumy ochotników, w tym obdartych biedaków, garnących się do szeregów Białej Armii z pobudek patriotycznych oraz z obawy przed bolszewikami. Nie stroni również od drastyczności, zwłaszcza kiedy opisuje okrucieństwa popełniane przez „czerwonych”, a są one doprawdy przerażające. Pisze też o brutalności „białych”, lecz stara się usprawiedliwić ją koniecznością wojenną.
Pomimo subiektywizmu, będącego nieodłączną cechą wszelkich osobistych wspomnień, książka skłania do filozoficznej niemal refleksji nad zmiennością losów wojny. Waleczność, poświęcenie i wyrzeczenia prostych żołnierzy idące w parze z profesjonalizmem ich dowódców, którymi byli przecież generałowie o carskim rodowodzie, powinny zaowocować pełnym zwycięstwem nad wojskami bolszewickimi będącymi zbieraniną różnej maści rekrutów, w tym awanturników oraz pospolitych bandytów. Dwa ostatnie rozdziały poświęca Denikin obrazowi klęski, ale tak na dobrą sprawę nie rozumiemy do końca, dlaczego wspierane przez Zachód i Amerykę siły antyrewolucyjne poniosły klęskę. Bo przecież nie przez samego Piłsudskiego, jak chce autor, notabene będący ze strony matki Polakiem i z nią jedną rozmawiający wyłącznie po polsku.