Wydawca książki uprzedza i na czwartej okładce obwieszcza czytelnikowi, że to przejmująca, ironiczna, schyłkowa powieść. To pojemne stwierdzenie może być wskazówką, aby zastanowić się, czy te klimaty są w zakresie jego zainteresowań. Motywy schyłku przywodzą na myśl kryzys cywilizacji zachodniej, „zmierzch Zachodu”, pokazywanie rzeczywistości w stanie rozpadu, braku zaufania i podejrzliwości. I taka jest ta książka. Czy to może się podobać? Nie o podobanie się w takiej literaturze chodzi, tylko o wywieranie wrażenia. A książka Polaka wrażenie robi.
Jej bohater, Przybylski, noszący znaczące nazwisko, to zwykły, szeregowy obywatel, borykający się z codziennością, systemem opresji w pracy. Dobiega kresu swojego zawodowego życia. W przeciwieństwie do modnego ostatnio swego rodzaju gigantyzmu powieściowego, w myśl którego bohater przeżywa wszystkie przygody naraz, Przybylski przygód nie ma, o ile nie uznamy za przygodę powolnego upijania się na radiowej antenie podczas audycji, którą prowadzi. Bohater jest zaprzeczeniem męskiego charakteru w ujęciu stereotypowym. Jest niespełnionym muzykiem, niespełnionym ojcem, kochankiem i mężem. Akceptuje to życie, a nawet je afirmuje. Nie płacze nad niezrealizowanymi pomysłami, nie mści się za swoje nienasycenie. Robi drastyczne porównania: Hitler też był niespełnionym artystą i zobaczcie, co z tego wynikło! Kiedy zaintrygowana logiką powieści Polaka, sięgnęłam do informacji o autorze, okazało się, że jest filozofem i zajmuje się m.in. filozofią Nietzschego. Czy Marcin Polak w książce „Bogowie śpiewają” nie przełożył przypadkiem na język konkretu pojęć filozoficznych? O tej książce chce się rozmawiać i dociekać, autor zostawia czytelnika w stanie niespełnienia. Trzeba zaznaczyć, że to nie debiut, jego pierwsza książka „Stany uprzywilejowane” była zbiorem opowiadań inspirowanych prozą austriackiego pisarza Thomasa Bernharda. W opowiadaniu „Wysoki sąd” bohater mówi do Witolda Gombrowicza: „Poszedłem na studia filozoficzne, ponieważ powiedziałeś, że tak trzeba, że pisarz powinien znać filozofię”. Ciekawe i prowokujące wyzwanie. Książka „Bogowie śpiewają” to pisarstwo filozofa, zdecydowanie inne niż to, do którego w swoim lenistwie myślowym przywykliśmy, a któremu niełatwo będzie dostać się na topki Empiku. Marcin Polak kiedyś w jednym z wywiadów powiedział, że gdyby miał pisać, nie chciałby być producentem oklepanych fabuł zwanych literaturą środka. Chce pisać prozę filozoficzną. Książka zdecydowanie nie jest oklepaną fabułą.
Filozofia jest działalnością intelektualną i taką są „Bogowie śpiewają”. Czytelnika straszy, śmieszy, a przede wszystkim zmusza do myślenia. Każdy ją odbierze inaczej, stosownie do swojego poziomu intelektualnego, własnej wrażliwości, oczytania. Ostatnia audycja, jak rejs Titanica, to katastrofa, która może stać się legendą. Powieść zaczyna się jak najlepsza męska proza Jacka Londona. Tchnie mrozem i przygodą, Przybylski przebija się przez zaspy do tawerny, w której ucztują poławiacze ryb i zabójcy fok. Wyobraźnia wizualna Polaka nie próżnuje. Akcja dzieje się w czasie, gdy nasz polski i kochany Hel nie jest już półwyspem, a wyspą i panuje na niej arktyczny chłód. Bohater spędza tam pięć lat samotniczego życia. Przybylski trafia na Hel aż z Krakowa i ten Kraków jest symbolem zmiany klimatów fabularnych. Nastaje powieść psychologiczno- -sentymentalno-rozliczeniowa. Przybylski prowadzi nocne audycje muzyczne, w których brnie przez swoje życie. „Przybylski po prostu nie umiał odpuścić sobie wolności”. Polak takich ładnych zdań rzuca wiele.
Powieść jest krótka, a zostawia czytelnika z głową pełną dociekań. Podobnie jak rozważania filozoficzne, które nie dają odpowiedzi, a mnożą pytania. Warto przypomnieć i zapamiętać motto książki wyjęte z XIX- -wiecznego wiersza Williama Blake’a: „przeklinaj okowy, błogosław wytchnienia”. Blake, nie wspomniany już potem w powieści, kładzie się cieniem na książce Polaka. Londyński bard, niedoceniony za swoich czasów, a którego wyobraźnia przekraczała ówczesne normy. Reprodukcje jego obrazów byłyby świetnym uzupełnieniem książki. Warto je przy okazji lektury obejrzeć. No i muzyka. Prowadzenie audycji muzycznej jest spełnieniem marzeń bohatera Przybylskiego. Polak nie skąpi nam tytułów, a my, dzieci multimediów, po kolei układamy sobie katastroficzną listę muzyki końca świata: zaczyna się od nostalgicznej „Dziewczyny z Ipanemy” w wykonaniu Astrud Gilberto, potem hałasuje niepokojący zespół Rammstein, dalej śpiewa nieznany prawie u nas Itsuroh Shimoda, a potem bezkompromisowa muzyka Neila Younga z filmu „Truposz”. Długa playlista apokaliptycznej muzyki. Aż się prosi, by taką listę stworzyć na Spotify. Tak jak zrobili to wydawcy „Prostych równoległych” Agaty Romaniuk. W końcu tytuł książki to „Bogowie śpiewają”.