Sztandarowa powieść bohatera tej detalicznej, a nierzadko również wielce odkrywczej, biografii dała nazwę generacji pisarskiej, zaś pierwowzory postaci, z których ulepione zostały figury występujące na stronach tryptyku „Śmierć po raz pierwszy”, „Śmierć po raz drugi” i „Życie”, Emil Marat rozszyfrował przed kilkoma laty w doskonałym reportażu historycznym „Sen Kolumba”. Z równym powodzeniem rozkłada teraz na czynniki pierwsze curriculum vitae pisarza. Roman Bratny dożył sędziwego wieku, pozostawiając po sobie obszerną spuściznę.
Sukcesu na miarę „Kolumbów, rocznik 20” nigdy nie powtórzył, a w stanie wojennym niesławę zyskał dzięki wydanej w masowym nakładzie – i hałaśliwie reklamowanej przez stronników umundurowanej władzy ludowej – powieści „Rok w trumnie”. Ciekawe, czy ten wyjątkowo wredny pamflet na czas karnawału Solidarności doczeka się jeszcze kiedykolwiek wznowienia, czy też podzieli los dziełek literatury socrealistycznej?
Środowiskowa anatema wobec Bratnego trwa do dziś. Co trochę dziwi, bo przecież znacznie gorsze grzechy pisarskie wybaczono zajadłym stalinistom z pokolenia pryszczatych, którzy z wiekiem – częstokroć w okolicach roku 1968 – przepoczwarzyli się w rewizjonistów. Tymczasem autorowi „Rozstrzelanego wesela” i „Wśród nocnej ciszy”, książek zdecydowanie wartych lektury, ciągle towarzyszy czarna legenda. Jej źródła, przejawy i reperkusje Marat skrupulatnie demaskuje.
Podążając egzystencjalną ścieżką protagonisty, ujawnia niemało zdumiewających epizodów. Weźmy na przykład nici łączące go z Józefem Szeryńskim, złowrogim szefem Żydowskiej Służby Porządkowej w warszawskim getcie. Albo aktorem Jerzym Nasierowskim, któremu wydatnie pomógł w opuszczeniu celi więziennej, a zarazem w literackim debiucie.
Romanowi Mularczykowi, bo tak brzmiały pierwotnie personalia opisywanego, pseudonim wymyślił Tadeusz Gajcy. Wiedział, że jego kolega po piórze i piłce – zmaganie futbolowe członków konspiracyjnych ugrupowań literackiego narybku („Dźwigary” kontra „Sztuka i Naród”), rozgrywane na stołecznych peryferiach, także są w biografii opisane – ma młodszego brata imieniem Andrzej, po latach znamienitego reportażystę oraz scenarzystę (radionowela „W Jezioranach”, tetralogia o Kargulach i Pawlakach).
Niewątpliwie był Bratny człowiekiem kochliwym. Jego pierwsza żona, pisarka Helena Radzymińska (znana potem pod nazwiskiem Żwirska) była w międzywojniu sympatią aktora Witolda Contiego. Pod koniec lat czterdziestych pisarz przegrał z Mieczysławem Jastrunem rywalizację o rękę poetki Mieczysławy Buczkówny, a kilka lat później uwikłał się w romans z aktorką Krystyną Feldman, skutkujący skandalem towarzyskim oraz utratą stanowiska kierownika literackiego szczecińskiego teatru. Następnie poślubił jedną z utalentowanych plastycznie bliźniaczych sióstr Wahl – egerii warszawskiej socjety doby Peerelu – aby w końcu osiąść u boku ostatniej partnerki, modelki po fachu.
Zastanawia mnie, czy na awersję wobec Bratnego nie rzutuje jego hobby. Bowiem łowiectwo, mniej więcej do schyłku epoki słusznie minionej, uchodziło za pasję wysoce prestiżową. Natomiast obecnie jest totalnie deprecjonowane.