Jan Polkowski po dwóch dekadach pisarskiego milczenia, podczas których
kierował „Czasem Krakowskim”, rzecznikował gabinetowi premiera
Jana Olszewskiego, wreszcie wspomagał telewizyjnych prezesów
Bronisława Wildsteina oraz Andrzeja Urbańskiego, powrócił do
poezji. I jest to came back w wielkim stylu.
Romans z Kaliope zaczął w drugiej połowie lat siedemdziesiątych
w kwartalniku literacko-politycznym „Zapis”. Potem zajął się żurnalistyką,
m.in. na łamach „Sygnału”, a następnie „Arki”. Drugoobiegowe
dziennikarstwo łączył z poezją. Dowodem sześć tomików, wysoko
ocenionych przez krytykę (m.in. nagroda Kościelskich w 1983 roku).
„Cantus” jest dziełem o tyle ciekawym, że powstał po 19 latach poetyckiej
abstynencji.
W wierszach w nim zawartych Polkowski (rocznik 1953) powraca
do swojego dzieciństwa, („Mniej światła”), ojczystej historii („Podróż do
Święcian”), dziejów cywilizacji („AIN”), odnosi się także do własnych
podróży do Włoch oraz Izraela. Niemało w tej wysublimowanej poezji
odniesień do tak ubogiej duchowo teraźniejszości, muzyki (Polkowski
podobnie jak Gałczyński zdaje się szczególnie cenić Jana Sebastiana
Bacha) oraz do literatury – głównie rosyjskich klasyków: Fiodora Tiutczewa,
Iwana Bunina i Gennadija Ajgiego.
Fatalistyczna wymowa ich wierszy najwyraźniej Polkowskiemu odpowiada,
gdyż swój tom kończy pesymistycznie:
„Wokół duszny oddech stłamszonego życia./ I zaborcza, coraz bardziej
bolesna,/ wszechogarniająca jak chaos/ – cisza”.