środa, 23 grudnia 2020
WydawcaNoir sur Blanc
AutorPetros Markaris
TłumaczeniePrzemysław Kordos
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2020
Liczba stron292
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 12/2020

Tom zamykający „Trylogię kryzysu” jest świadectwem kryzysu autora – rodzinny kraj toczy syf, dogłębny i powszechny, rząd sobie nie radzi, ludzie w nic nie wierzą, wszystko mają w dupie. Liczy się rodzina, najbliżsi przyjaciele, przetrwanie dzięki powrotowi do tradycyjnych zachowań. A więc odrzucamy wrednych unitów, niech sobie swoje euro wsadzą, Grecy w kieszeni znów mają drachmy, rządzą się sami i sami za swoje państwo odpowiadają. Łatwiej powiedzieć – albo wymyślić, bo Markaris pisał tę książkę w 2012 roku, kiedy byliśmy dopiero cztery lata po załamaniu się gospodarki na świecie; Grecy przeżyli to bodaj najciężej spośród krajów Unii, zostali ogłoszeni liderami kreatywnej księgowości – nie bez racji, ale Włosi i Hiszpanie, którzy najgłośniej o tym mówili, jedynie z grzeczności ustąpili Grekom pierwszeństwa.

Markaris, mam wrażenie, pogubił się trochę w swych fabułach – zbyt jest łagodny, zbyt opisowy, gdy narracja aż prosi się o coś mocniejszego, bardziej radykalnego. „Modlitwa modlitwą, a tu trzeba brzytwą / a jak nie pomoże – sprężynowym nożem”, śpiewał Kelus. Mamy wiek XXI, łatwiej o broń palną, dlatego morderca prominentów, którzy splendory zawdzięczają przynależności do „pokolenia Politechniki”, opozycyjnych studentów i wykładowców biorących udział w strajku w 1973 roku, rozprawia się z nimi jednoznacznie, motywowany pogardą dla mitów tworzonych teraz przez uczestników – i „uczestników” – tamtych wydarzeń. Jak to historia pokazuje, pół wieku starcza, by plucie na ulicy nabrało rangi krwawej potyczki z brutalną policją… Dawni kontestatorzy stali się skorumpowaną, wspierającą się kliką przedsiębiorców, którzy profitowali dzięki zblatowanym politykom – a i tym oczywiście nie dawali zginąć z głodu. Protest zwariowanego idealisty zwraca uwagę na te działania, ale… Ale nie łudźmy się, nie dało to niczego. Ani w powieści, ani w rzeczywistości.

I zastanawiam się teraz, siedząc w środku czerwonej strefy, jak daleko jesteśmy od przedstawianej przez Markarisa wizji świata „wsobnego”, złożonego z podstawowych komórek. Osiem lat temu autor nie był w stanie przewidzieć, w którą stronę potoczy się światek. My, niestety, jesteśmy w jeszcze gorszym położeniu.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ