Piątek, 26 sierpnia 2022
WydawcaWysoki Zamek
AutorPaweł Bravo
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2022
Liczba stron368
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 7-8/2022

O tym, że Paweł gotuje, dowiedziałem się późno. Pracowaliśmy kilka lat razem w „Rzepie”, choć poznałem go poprzez unikalny „Ex Libris”, a potem przez translacje włoskich autorów. I nic o jego kulinarnych zapędach do mnie nie dotarło… Ale niespecjalnie mi przeszkadza rozsmakowywać się teraz w jego tekstach. Może to i nawet lepiej, bo wpadamy na siebie rzadko, wokół dzwonią kieliszki i trudno wtedy porozmawiać o literaturze czy kulinariach. A dzięki jego najnowszej książce mam dwa w jednym. Nawet trzy, bo Paweł do swych felietonów – tom bowiem jest wyborem jego tekstów zamieszczanych w „Tygodniku Powszechnym”, okraszonych pomysłowymi przepisami – dodaje komentarze socjologiczne, przypomina historię, promuje ekologię, zżyma się na bezmyślność turystów, głupotę suwerena, cwaniactwo polityków. Ale znajduje też miejsce dla przyjaciół, tych od garów i patelni, tych znanych z książek i tych już nieobecnych, jak Camilleri, Bourdain czy nasz Piotr Bikont, przez Pawła chwalony jako „nasz Rej [którego język] pierwszy oddawał sprawiedliwość doświadczeniom jedzeniowym”.

Nie bardzo wiem, jak te felietony można czytać „przy zagniataniu masy na ciasto albo karmelizowaniu cebuli” – to podtytuł, autorska sugestia, by nie marnować czasu w kuchni. Widziałem kiedyś w akcji makaroniarza per se, mistrza, który jedną ręką imitował mikser, drugą kręcił nad głową płatami ciasta, trzecią przerabiał je na cieniutkie nitki, czwartą czyścił stolnicę… Nie jestem pewien, czy nie miał w sumie ośmiu rąk, ale to mało istotne, liczył się pokaz, cyrk, fenomenalna biegłość nabywana z latami. A nie ukrywajmy, zagniatanie masy na ciasto równie jest fascynujące jak prasowanie tiszertów i poszewek na jaśki. I tu zgłaszam pretensję do Pawła, bo zajęcia podtytułowe nie idą w parze z czytaniem – coś musi się spieprzyć, cebula się spali, ciasto będzie za rzadkie albo ufajdamy książkę tak, że czytać jej się nie da. Proponuję raczej spokojną lekturę z… bo ja wiem? kawałkiem ciasta? czajnikiem świeżo zaparzonej (z listków!) herbaty? drinkiem pitym wczesnowieczorną porą, klasycznym „sundownerem”? Wszystko pasuje do lektury tej książki. I, zapewniam, czas lekturze oddany nie będzie stracony. Bo nagle okazuje się, że to nie zbiór oderwanych felietonów, ale wręcz powieść w kilkudziesięciu rozdziałach. O wiele lepiej się ją czyta niż cotygodniowe felietony.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ