„Czerwony kapturek” z ilustracjami Joanny Concejo
burzy nasze dotychczasowe schematy wizualne.
Główna bohaterka o twarzy dalekiej od uroczego
dziewczęcia – prowadzi wilka po nitce do kłębka,
tocząc z nim grę, która wymyka się poza granice
opowieści.
Przekład Łukasza Musiała bazuje na wersji
tekstu z 1812 roku. I jest to wariant nieuładzony,
sporo w nim jeszcze grozy. Późniejsze są coraz
łagodniejsze – podobno istnieje aż dwanaście wersji „Czerwonego
Kapturka”. Te najwcześniejsze, czerpiące bezpośrednio z folkloru,
przekazywane ustnie i rozkładane na czynniki pierwsze przez antropologów
kultury, nie są z pewnością przeznaczone dla małego odbiorcy.
Nie stronią od przemocy, okrucieństwa i przerażającego zakończenia.
Powróćmy jednak do spisanego już z myślą o dzieciach
tekstu Grimmów z 1812 roku.
Wszystko jest tu dobrze nam znane. Kapturek wędruje przez las
do domku babci i trafia w szpony wilka. Jest dosyć groźnie, ale historia
jak zwykle kończy się dobrze. A zanim wilk pokaże pazury, między
nim a Kapturkiem utworzy się jakaś więź. I właśnie ta relacja,
za sprawą sugestywnego przekazu graficznego zostaje nam w głowie
jeszcze długo po zamknięciu książki. Joanna Concejo zobrazowała ją
przy pomocy czerwonej nici – motywu wokół którego rozgrywa się
cała opowieść wizualna. Polska ilustratorka jak zwykle uwodzi. I pozostawia
w czytelniku jakąś formę niedosytu, potrzeby dopowiedzenia
czy rozwinięcia relacji między wilkiem a Kapturkiem. Ale już w naszej
wyobraźni.
Autorka mistrzowskich ilustracji po raz kolejny dowodzi, że minimalizm
i oszczędność w stosowaniu środków wyrazu silniej zawłaszcza
naszą wyobraźnią niż ornamentacyjny nadmiar. Dominujące szarości
zostają przełamane z rzadka pojawiającą się leśną zielenią oraz
czerwienią stroju Kapturka i kłębka nici. Przekład Musiała w połączeniu
z rysunkami Concejo daje lekturę niepokorną i intrygującą, ze sporą
dawką grozy, ale i niepozbawioną humoru.