Czwartek, 5 kwietnia 2018
WydawcaStudio Emka
AutorMarian Stępień
RecenzentLeszek Bugajski
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2018
Liczba stron298
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 3/2018

Profesor Marian Stępień, polonista, badacz literatury współczesnej, stara się precyzyjnie i bez nadmiernych emocji zrozumieć Miłosza i ten proces swojego rozszyfrowania go pokazuje jako proces rozciągnięty na ponad trzydzieści lat, bo książka składa się ze szkiców pisanych od końca lat siedemdziesiątych do dzisiaj. Główny jej tekst, który dał tytuł całej książce powstał wtedy, gdy Stępień przebywał w Stanach Zjednoczonych, zajmował się tam literaturą emigracyjną i oczywiście twórczością Miłosza, który patrząc na nią z krajowej perspektywy, był legendą tej literatury.

Spotkał się z nim, odbył kilkugodzinną istotną rozmowę, którą na podstawie notatek omawia w artykule „Amerykańskie spotkania z Poetą”. I odniosłem wrażenie, czytając to teraz, że właśnie wtedy Stępień zaczął się zastanawiać, jakim człowiekiem jest Miłosz, że może wtedy zobaczył, że kryje on w sobie jakąś dwoistość, którą w uproszczeniu muszę nazwać artystyczną wielkością i ludzką małością. Tej wielkości nie kwestionuje w żadnym momencie, choć niekiedy wchodzi w łagodne polemiki z wyrażonymi w utworach poglądami Miłosza, jak choćby z wracającym kilka razy wierszem „Naród”, który – jak sam pisze – sprawia mu kłopot.

Książka Stępnia jest więc rozdzierana wewnętrznie przez jego przekonanie o bezdyskusyjnej wybitności Miłosza i zupełnie do niej nieprzystającą wiedzę o jego przypadłościach charakterologicznych. Stępień lawiruje pomiędzy tym, bo oczywiście doskonale wie, że tak naprawdę liczy się twórczość artystyczna i to ona podlega ocenie, krytyce, uwielbieniu, a nie to, jakim człowiekiem jest jej autor.

Powoli Stępień domalowuje ciemne kreski do portretu Miłosza, który wyłania się z jego tekstów w tle opisu jego drogi artystycznej. To wizerunek człowieka przekonanego o swojej wybitności, pełnego pychy, poczucia wyższości, zazdrosnego o sławę, pochwały, egocentrycznego i nie przebierającego w słowach, którymi ocenia innych. Paskudne jest to, co pisał i mówił o dramatycznej śmierci Teodora Bujnickiego, którego uznawał za poetę zdolniejszego od siebie, a więc konkurenta. Poruszające jest nazwanie Różewicza grafomanem i stalinistą, opinie o Herbercie, czy uszczypliwości pod adresem Zagajewskiego. Zresztą faktów niepochlebnie świadczących o Miłoszu wywlec można o wiele więcej i to nie tylko mających charakter zdarzeń werbalnych (np. sposób, w jaki traktował kobiety).

Szacunek budzi sposób, w jaki do tego wszystkiego podchodzi Stępień. Ma wyrobiony stosunek do twórczości Miłosza, wysoko ją ceni i tego się trzyma. Wydaje mi się, że autor sugeruje, że cała twórczość Miłosza oparta była na udawaniu kogoś, kim poeta nie był, że była to autokreacja, co oczywiście można zrozumieć i przyjąć, bo wiele podobnych przykładów zna literatura. Ale rzadko ta autokreacja i towarzysząca jej pycha jest tak jawna i wyrazista. Ciekawe, czy bez Nagrody Nobla, która dodała im paliwa, byłyby one tak samo mocne? Badacze twórczości Miłosza skłonni są raczej wepchnąć go na piedestał, wyryć jego słowa w marmurze niż zajmować się tym, co się kryje w ich cieniu. Stępień tam właśnie zajrzał, opisał, co zobaczył. Inni też tam zaglądali, ale raczej szeptali po kątach o tym, co zobaczyli, a nie opisywali. A jak już asystentka noblisty opublikowała swoje zapiski z czasu pracy dla niego, to do dzisiaj pamiętam dąsy rozmaitych saloników i ugrupowań wyznawców Miłosza. No i pewnie spotka się teraz również Stępień z podobnymi reakcjami ze strony hagiografów autora „Traktatu teologicznego”, ale to cena za badawczą rzetelność.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ