środa, 22 marca 2017
WydawcaPrószyński i S-ka
AutorDariusz Michalski
RecenzentTomasz Zb. Zapert
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2008
Liczba stron440


„Czy usłyszałem od Wojtka wszystko, czego chciałem
się o nim dowiedzieć? Na pewno o wielu sprawach
mi nie powiedział, gdyż go nie zapytałem. A nie zapytałem,
bo po prostu nie wiedziałem. I nadal nie wiem”
– anonsuje swe kolejne dzieło Dariusz Michalski, niejako
antycypując jego krytykę. I ma rację, bo to chyba
najsłabsza książka w dorobku cenionego dziennikarza
muzycznego. Ale być może winien temu jest hermetyczny
bohater, którego bagaż doświadczeń, jak się
zdaje, wypełniłby z powodzeniem reportaż, ale nie
opasłe (przeszło 400 stron!) tomiszcze. Pewnie dlatego nudną jak flaki z olejem
narrację Młynarskiego – który osiwiał z radości na wieść o sformowaniu
rządu przez Tadeusza Mazowieckiego i uwiecznił ten fakt żenującą rymowanką
– uzupełniają głosy jego bliskich współpracowników; kompozytorów i akompaniatorów:
Tadeusza Suchockiego, Jerzego Derfla, Janusza Senta, Macieja
Małeckiego, Romana Orłowa, Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza. Niestety,
z reguły kadzą oni tekściarzowi, toteż księga przypomina antałek ze sztucznym
miodem. Pozwolę zatem sobie dodać szczyptę dziegciu.

Przede wszystkim mam za złe tak rutynowanemu żurnaliście jak Michalski,
że przeprowadził niedokładną kwerendę prasową. Tym tłumaczę
fakt, iż cytuje wyłącznie peany wypisywane na temat twórczości tekściarza.
A przecież wystarczy sięgnąć do prasy warszawskiej z czerwca roku 1971,
by się przekonać, że definiowano go jako… grafomana. I to nie bezpodstawnie,
vide zbiorek piosenek ze słowami Młynarskiego prezentowanych
podczas festiwalu opolskiego przed 37 laty. „Ach, co to był za grób” – zatytułował
recenzję w „Życiu Warszawy” Andrzej Ibis-Wróblewski, a recenzent
„Expressu Wieczornego” sugerował, że poetycka tandeta w piosenkach
zyskała nowe miano – „młynarszczyzny”.

„Książka nie jest biografią autora i wykonawcy Wojciecha Młynarskiego:
to opowieść o wybitnym talencie, genialnym kronikarzu swoich czasów,
niezwykle inteligentnym i ciekawym starszym koledze, może nawet przyjacielu”
– akcentuje autor. Szkoda, że zamiast atramentu pisał ją wazeliną.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ