Jest starym zwyczajem wydawców – nie tylko polskich, zaznaczam – że prezentację obcego autora zaczynają od jego n-tej pracy, po wcześniejsze sięgając później. Paula Scratona poznaliśmy, gdy łaził wokół Berlina w 2020 roku, teraz opowiada o pięć lat wcześniejszej wędrówce, jaką podjął wzdłuż wybrzeża byłego NRD, czyli Ostsee – a zatem szedł brzegiem Bałtyku, szarego, głębokiego, zimnego, nieprzyjaznego… Choć znam ludzi, którzy uważają go za morze nie mające sobie równych w świecie.
Scratonowi poszukiwanie duchów Bałtyku ewidentnie coś dało – opanowanie fabuły i narracji, nazwałbym to skupieniem, w podróżnej prozie niezbędnym, bo wszak elementów rozpraszających narratora i odwracających jego uwagę napotyka po drodze co niemiara. Berlin obserwował właśnie tak, bałtyckie wybrzeże okazało się szersze i bardziej wielowymiarowe – choć równie dobrze mógłbym rzec „nieprzystępne” czy „powikłane”. Na pewno powikłana jest historia tych terenów – nikt już nie pamięta o Prusach, Szwedach czy Duńczykach, w pamięci zostały cztery dekady komunistycznych rządów NRD, poprzedzonych przez równie dyktatorski czas nazizmu. Paradoksalnie jedni i drudzy władcy starali się nadmorskie tereny oddać społeczeństwu, a to budując przed wojną gigantyczny ośrodek wypoczynkowy Niemieckiego Frontu Pracy nad Prorer Wiek, a to nacjonalizując nieruchomości i nieliczne prywatne posiadłości, by oddać je we władanie Wolnych Niemieckich Związków Zawodowych, skupiających ponad połowę mieszkańców NRD.
Wędrując wzdłuż wybrzeża, nie da się uniknąć konfrontacji z historią – czy będzie to zaniedbany jeszcze długo po wojnie Greifswald, w 1987 roku wyglądający niczym świeżo po bombardowaniu, czy gwałtowna transformacja dawnych rybackich wiosek takich jak Ahrenshoop, określany dziś mianem „Prenzlauer Berg nad Morzem”, nawiązującym do najdroższej bodaj dzielnicy Berlina, w której ceny nieruchomości rosły dzięki spekulacjom. A to też historia, tyle że gospodarcza. Scraton przedstawia książkę o miejscach i ich osadzeniu w czasie – o szybkim bogaceniu się i rosnącym równocześnie bezrobociu, o indoktrynacji i łamaniu sumienia, o napięciach wywołanych przyjmowaniem uchodźców, co przyniosło poparcie dla nacjonalistycznych ugrupowań i, w końcu, narodzin prawicowej AfD. Słowa zamykające powieść Grassa „Idąc rakiem” są bardzo wymowne: „To się nie kończy. To się nigdy nie skończy”. Napisał również: „Musimy zapytać sami siebie: jak to się stało?”. Scraton zarzuca Grassowi hipokryzję, nawet zbrodnię – potępiał wszak innych za ich wojenną historię, a do swego udziału w Waffen SS przyznał się dopiero z jedną nogą w grobie… To się chyba naprawdę nigdy nie skończy.