Zainteresowanie problematyką
życia emocjonalnego człowieka trwa od jakichś kilkunastu lat, jego przejawem jest na przykład wielka kariera pojęcia „inteligencji emocjonalnej”
pochodzącego z książki
pod takim właśnie tytułem. Dylan
Evans traktuje w swej popularnonaukowej
książce problematykę emocji w sposób interdyscyplinarny.
Dzięki temu unika jednostronności,
która wydaje się nie do uniknięcia
kiedy badacz reprezentuje jedną
dziedzinę poznania i na świat cały
spogląda zza okularów przez nią nałożonych. Na przykład ekonomista
widzi w człowieku zawsze homo
oeconomicus, a policjant potencjalnego
złoczyńcę… Do uczuć i emocji (bywają rozróżniane) inaczej
podchodzi antropolog kulturowy,
inaczej psycholog, jeszcze inaczej
lekarz i biolog, pedagog i filozof,
teoretyk ewolucji czy terapeuta.
Po trosze każde z tych podejść obecne jest w tej książce. Jej podstawowym
założeniem jest przeświadczenie,
wcale nieoczywiste
w epoce nadal racjonalistycznej
i scjentystycznej (w kwestiach ważnych taką ona pozostaje), że emocje ludzkie są równie ważne jak intelekt człowieka. Pozbawienie
go emocji prowadzi do radykalnego
osłabienia sprawności życiowej,
a w warunkach naturalnych do rychłej zagłady. Dlatego, że zdolność
doświadczania emocji, uczuć stanowi podstawę aparatu poznawczego,
ewolucyjnie bardzo starego, poprzez który dociera do nas istotna
wiedza o świecie i o nas samych. Istotna przede wszystkim w tym sensie,
że wywołująca w nas reakcję, nie neutralna jak myśl. Oto odczucie
lęku niesie informację o bezpośrednim
zagrożeniu, złość „mówi” o walce ale i do niej popycha, radość
zaś i przyjemność nacechowują
dodatnio ich źródło. Nie ma złych albo zbędnych uczuć, mogą one być nieprzyjemne, nawet okropne, nietrafne
(zdziwienie zamiast niepokoju)
albo w nieadekwatnym stopniu doświadczane. Jesteśmy racjonalni
i emocjonalni i dlatego możemy się rozwijać.