środa, 1 lutego 2023
WydawcaViking
AutorSathnam Sanghera
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiLondon
Rok publikacji2021
Liczba stron306
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 1/2023

Omawiany tu tom, poświęcony genezie brytyjskiego imperium, ukazał się w Anglii w ubiegłym roku, dostałem go z opóźnieniem, ale że dotyczy tematu obejmującego stulecia, a zarazem nadal jakże aktualnego, więc liczę na usprawiedliwienie redakcji i czytających.

„Empirie” ma z pięćset lat i pewnie tyle jeśli nie więcej poświęcono mu książek. Do przełomu tysiącleci były raczej jednoznaczne w swej gloryfikacji Władztwa, nad którym nigdy nie zachodzi słońce. A potem nagle coś się zepsuło, zaczęło śmierdzieć, na jaw wylazły brudy, rozlały się po złotej koronie. Reewaluacja historii, polityczna poprawność sprawiły, że szambo wybiło równocześnie w innych krajach z imperialnymi zakusami – Belgii, Francji, Holandii, nawet Niemczech. Tyle że jest to porównanie nie do końca adekwatne, bo „zakusy”, nawet urzeczywistniane przez jakiś czas, a realna, istniejąca w zasadzie do dziś Wspólnota (Commonwealth) to naprawdę bardzo odrębne byty.

Autor jest dziennikarzem z bogatym doświadczeniem, sikhem urodzonym i wychowanym w Anglii. Stara się pokazać, że mu to nie przeszkadza, ale chyba nie do końca zdaje sobie sprawę, że dziedzictwo, tradycja nie są tak łatwe do pominięcia w pracy nad książką, w której Indie grają główną rolę. Bo właśnie subkontynent był najważniejszą i najbogatszą częścią Zjednoczonego Królestwa, dlatego narracja związana z Indiami zdecydowanie dominuje tom Sanghery. Co byłoby zrozumiałe, gdyby podtytuł nie mówił o „imperializmie kształtującym współczesną Anglię” – a tu trzeba wspomnieć Amerykę, kolonie afrykańskie, spore tereny w Azji (poza Indiami), wybrzeża Ameryki Południowej i archipelagi Karaibów, Australię, Nową Zelandię… Tak, słońce faktycznie nie zachodziło nad tym imperium. Autor jednak dziwnie pomija i historię, i same terytoria, niczym pijany płotu trzymając się Indii, uznając je za kraj najbardziej pokrzywdzony, wykorzystany, ograbiony, pogardzany, kolebkę klasowych uprzedzeń i w efekcie rasizmu, do dziś obecnego w pozornie multikulturalnej Wielkiej Brytanii.

I w gruncie rzeczy o tym właśnie jest ta książka – o rasowych uprzedzeniach i zachowaniach. Niby opowiada o barwnym życiu ekspatów, jak dziś nazywamy ludzi osiedlających się poza swym rodzinnym krajem – „imperium pozwoliło wielu mężczyznom [sic] na ucieczkę od nudnej rzeczywistości”, pisze wprost Sanghera – ale jednocześnie przynosi niezliczone informacje o brutalności, ledwie krytej przez urzędników imperium i spolegliwe ówczesne media, jednym niemal głosem chwalącym oficjalną politykę rządu Jej Królewskiej Mości. Mieszkańcy subkontynentu byli niemal w całości zaliczani do pariasów – i podobnie do nich traktowani, nawet bogatych maharadżów dotykała pogarda. Bo przecież jedynie Biały, w dodatku Chrześcijanin, był Człowiekiem. Stąd wzięła się religia WASP (White Anglo-Saxon Protestant), do dziś zresztą stanowiąca mocny fundament dla „separatystów”, jak wolą się nazywać.

Sanghera był chwalony za swą pracę, jednak nie mógłbym z czystym sumieniem polecić jej polskiemu wydawcy, zbyt jest skoncentrowana na brytyjsko-indyjskich relacjach. Tom ma 306 stron, niewiele jak na dzisiejsze standardy – ale korpus tekstowy zajmuje ich zaledwie 216, reszta to bibliografie i indeks. Polską edycję musiałby uzupełnić solidny wstęp albo posłowie (czy też przypisy po każdym z rozdziałów), objaśniające wiele szczegółów. Co samo w sobie byłoby ciekawe, choć nie wiem, czy sprzyjające lekturze.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ