środa, 25 maja 2016
WydawcaWielka Litera
AutorAnna Dziewit
RecenzentEwa Tenderenda-Ożóg
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2016
Liczba stron248


Tytułowa góra Tajget nawiązuje do
dzieła Plutaracha. Pisarz starożytnej
Grecji podaje, że w Sparcie, „gdy rodziło
się dziecko, ojciec brał je i zanosił na
miejsce spotkań, gdzie zasiadali najstarsi
spośród członków tej samej fyli. Oni to
badali noworodka. Jeśli miał prawidłową
budowę i był silny, nakazywali go żywić.
Jeśli niemowlę miało wadliwą budowę,
odsyłali je na miejsce zwane Apothetai,
będące urwiskiem w górach Tajgetu. Sądzili
bowiem, że lepiej było dla niego samego
i dla polis, aby nie żyło to, co od samego
początku nie miało zdrowia i siły”.
To początki eugeniki, która w bestialskiej
postaci została wskrzeszona przez
III Rzeszę. Akcja T4 zakładała „eliminację
życia niewartego życia”, czyli likwidację
chorych umysłowo i niedostosowanych
społecznie. Zabijano zastrzykami,
trującymi gazami lub rozstrzeliwano.

Jedno przelotne spotkanie i cały rodzinny
spokój Sebastiana Kowolika,
bohatera powieści Anny Dziewit runie
w gruzach. Stary nauczyciel opowiedział
mu, młodemu ojcu, przejętemu i drżącemu
o losy malutkiej córeczki, o usytuowanym
nieopodal szpitalu dziecięcym,
w którym mali pacjenci zostali wymordowani
z zimną krwią. Łącznie ok.
200 dzieci zginęło z rąk pracowników
szpitala. Trzeba je z honorem pochować.
Wystawić pomnik. Ale jak, skoro miejscowi,
łącznie z włodarzami miasta, nie
chcą pamiętać o tym wydarzeniu?

Nie chce też pamiętać Gertruda Luben,
którą młody dziennikarz przepytuje
ze zdarzeń przeszłych, które ona wyrzuciła
na „śmietnik historii”. Pani doktor
była zaangażowana w akcję T4, prowadziła
eksperymenty na niepełnosprawnych
umysłowo pacjentach. Po wojnie
prowadzi normalne życie, pracuje w zawodzie.
Nie poniosła żadnej kary, została
uniewinniona i nie ma żadnych wyrzutów
sumienia. Nie poczuwa się do winy, jak
twierdzi działała w imię nauki. „Gdyby
nie ta wojna, gdzie dziś byłyby IBM, Bauer
i Volkswagen, gdzie IG Farben, gdzie
byłyby Audi, Krupp i Deutsche Bahn?”.

W tej opowieści jest też
historia pacjenta szpitala
– Ryśka. Obowiązek zgłaszania upośledzonych
dzieci uzasadniano względami
naukowo-badawczymi oraz prewencji
dotyczył lekarzy urzędowych, pediatrów
i pielęgniarek środowiskowych. Ale tego
chłopca na śmierć wysłał jego ojczym,
esesman Francke. Dziecko z ufnością dało
się zaprowadzić za rączkę do miejsca,
gdzie czekała już Gertruda Luben.

Jeżeli ktoś już stracił nadzieję, że literatura
może być nie tylko rozrywką,
nie tylko intelektualną grą, rozrachunkiem,
ale czymś więcej, częścią ludzkiego
doświadczenia, niech koniecznie sięgnie
po „Górę Tajget”. Czułość miesza
się tu z sarkazmem, ironia ze współczuciem.
Anna Dziewit pisze tak, jakby jutra
miało nie być. Głosi światu, jakie piekło
kryły mury szpitala, jak pracowała machina
faszystowskiego terroru. I ostrzega
przed tym, do czego może doprowadzić
ludzkie zaślepienie.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ