Czwartek, 26 września 2019
WydawcaIPN
AutorPatryk Pleskot
Recenzent(jk)
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2019
Liczba stron468
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2019

Prof. Andrzej Paczkowski należy do najbardziej popularnych historyków w Polsce. Tak popularnych, że jak mi powiedział parę lat temu, obawia się, by nie został Włodzimierzem T. Kowalskim trzeciej RP. I nie dlatego – jak napisała po śmierci Kowalskiego paryska „Kultura” – że „zbyt często jednostronnie oceniał wydarzenia najnowszej historii”, lecz dlatego, że zbyt często występuje w telewizji.

Zanim prof. Paczkowski zdecydował, że zostanie historykiem, złożył papiery na studia w Moskwie. Powiada, że uczynił tak ze względu na dziewczynę, którą był wtedy zainteresowany, lecz ten wybór nie byłby, w jego wypadku, niczym niezwykłym. Z matki obcej i ojca przedwojennego działacza KPP, który sporo lat spędził w sanacyjnym więzieniu, zostałby pewnie marksistowskim filozofem, a może nawet… dysydentem. Los jednak chciał inaczej. Poinformowano go, że werbunku na przedmioty humanistyczne w tym roku nie ma i może zostać studentem… fizjologii roślin. A on jakoś za poznawaniem dorobku Trofima Łysenki nie tęsknił… Ponieważ w liceum uzyskał tytuł Przodownika Nauki i Pracy – żeby taki dostać, trzeba było mieć więcej piątek niż czwórek na świadectwie maturalnym – na UW dostał się bez egzaminów.

Tuż przed habilitacją wywalają go z IBL, gdzie wówczas pracował, za napisanie artykułu w zachodniej prasie o francuskiej książce poświęconej Gomułce. I nie było ważne to, co napisał, lecz to, że bez zgody władz cokolwiek napisał. Wypowiedzenie wręczył mu prof. Stefan Traugutt, mówiąc, że jest mu bardzo przykro, ale taka jest decyzja kierownictwa Wydziału PAN, a on nie ma nic do powiedzenia; zresztą nie wie, o co chodzi. Po jakimś miesiącu zadzwonił do ówczesnego doktora Paczkowskiego, by zgłosił się do dyrektora Biblioteki Narodowej. A ten rzekł, że skoro w jego imieniu wystąpił przedstawiciel instytucji zwalniającej, to traktuje sprawę jako realizowaną za porozumieniem stron. Sytuacja była doprawdy trochę jak z filmu Stanisława Barei: człowiek, który wręczał mu wymówienie, zaraz potem załatwił mu dobrą posadę.

W utrzymaniu posady nie przeszkodziły profesorowi wielokrotne próby werbunku ze strony SB, dla której był łakomym kąskiem. Z dwóch powodów: jako człowiek utrzymujący kontakty ze środowiskiem tzw. komandosów i prezes Polskiego Związku Alpinizmu często wyjeżdżający za granicę i znający ludzi z tzw. emigracji marcowej. Kiedy werbunek się nie powiódł, służby pilnowały go dość kiepsko, skoro zredagował w podziemiu wielotomowe archiwum Solidarności; przed końcem PRL trafiło ono do amerykańskiego Instytutu Hoovera, czyli biblioteki i archiwum, w których nawet jedna piąta materiałów wiąże się z naszym krajem.

Jak widać z tych wyimków, ma rację wydawca, kiedy powiada, że jest to książka dla tych, którzy próbują zrozumieć polską rzeczywistość ostatnich osiemdziesięciu lat; rzeczywistość widzianą w kolorze, a nie w czarno-białych barwach.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ