środa, 30 września 2020
WydawcaWielka Litera
AutorPiotr Ibrahim Kalwas
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2020
Liczba stron412
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2020

Czy o wysepce, która ma niespełna 15 km długości, 7 szerokości, 67 km kw. powierzchni i niespełna 38 tys. mieszkańców – trochę więcej niż przysłowiowa Mława – można napisać gruby tom? A czemu nie, jeśli na tej wyspie ludziska pojawili się już w epoce brązu (inaczej niż w Mławie), w 60. roku naszej ery na Gozo wylądował św. Paweł (to dlatego na jeden kościół przypada tu osiem setek wiernych – budowli sakralnych stoi na wyspie 49), po nim Wandalowie, których przegonili Ostrogoci, wypchnięci z kolei przez Justyniana I, pokonanego trzysta lat później przez Fatymidów, zaatakowanych w 1798 roku przez wojska napoleońskie, w tym samym roku wypartych przez Brytyjczyków, którzy na Gozo zostawili najwięcej śladów – w kulturze, gospodarce, systemie prawnym, języku.

Piotr Ibrahim Kalwas, od 2016 roku mieszkaniec Marsalforn, kurortu na północnym wybrzeżu, jest wyspą zafascynowany i zachwycony (acz niebezkrytycznie – komentarz na temat braku ptaków jest jednoznaczny). Oprowadza po Gozo podczas siedmiu spacerów – to w zasadzie wyprawy jednodniowe, niektóre trasy łączą marsz z przejazdem autobusem, gdy droga jest nudna albo uciążliwa; można zatrzymać się na noc w hotelu albo zajeździe, zwłaszcza gdy trafimy do miejsca pełnego zabytków i – co autor nieustannie podkreśla – restauracyjek, barów, piekarni, winiarni. On lubi (z)jeść, nie kryje tego, swój przewodnik uzupełnia wyborem tradycyjnych przepisów, niektórych przez niego samego modyfikowanych. Uprzedzam – bezmięsnych, autor i jego rodzina to wegetarianie.

Inaczej wygląda „Wenecja” w oczach Manueli Gretkowskiej. Znów można by zapytać: czy o mieście, o którym napisano już wszystko, i to kilka razy, da się powiedzieć jeszcze coś nowego? Jak najbardziej, szczególnie gdy jest to relacja flaneura, niespiesznego przechodnia, bo przecież w Wenecji nie sposób się spieszyć. Gretkowska po raz pierwszy przyjechała do Serenissimy pod koniec lat osiemdziesiątych i bez wstydu mówi o natychmiastowym uwiedzeniu miastem: „Wysiadłam prosto w hologram objawienia – estetyki, przepychu historii (…) uwolniona od szarej beznadziei”. Ona również oprowadza czytelnika po Wenecji, jest to jednak spacer adekwatny do pozornie bezładnego planu miasta z 438 mostami, 180 kanałami, 102 placami, trzema tysiącami ulic, uliczek, alejek, ścieżek, przejść między domami – przechadzając się po tym labiryncie, autorka wskazuje a to nawiedzony pałac, a to cukiernię z najlepszym tiramisù, a to masoński grobowiec, rzeźbę „anioła miasta” z wieczną potencją, romańską bazylikę, mural Banksy’ego… Nie sposób się tą włóczęgą znudzić, podobnie jak i nie nuży narracja autorki, przeskakującej swobodnie z tematu na temat, czasem jedynie ocierając się o manieryczność.

Szykując się do wyprawy na Gozo, możemy zarezerwować sobie tydzień. Na styk, ale damy radę. Wenecja wymaga – no, jej sympatycy powiedzą, że życia całego, i nie będą się mylić. Moje własne doświadczenie podpowiada, że tydzień, rok po roku, pozwoli poznać to, co najważniejsze. Choć i to trzeba będzie wybrać wcześniej – pałace? kościoły? muzea? wyspy? architekturę, trattorie, weduty, widoki na laguny, zapachy, smaki, dźwięki? Niełatwe, prawda? Ale warto spróbować.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ