
Trudna to książka. Na pierwszy rzut oka biografia – bardzo szczegółowa, doskonale udokumentowana, z ogromnym aparatem naukowym (aczkolwiek zabrakło indeksu nazwisk, co uważam za niewybaczalny błąd) dwóch przyjaciółek, malarek Hanny Rudzkiej i Dory (Doroty) Berlinerblau, z uporem przebijających szklany sufit polskich uczelni artystycznych, niemal całkowicie zamilczanych – nawet w relacjach kolegów-malarzy – współtwórczyń Komitetu Paryskiego, kapistów, nurtu uznawanego za dominujący w polskim malarstwie dwudziestolecia międzywojennego. Jednocześnie jest to opowieść o narodzinach krakowskiej bohemy artystycznej w pierwszych latach niepodległej Polski, okresie, w którym radosny entuzjazm konfrontowany był stale z wieloletnimi przyzwyczajeniami i uprzedzeniami. Dla autorki, rodzinnie powiązanej z Dorą, książka stanowi rodzaj autobiografii, poszukiwania korzeni w przeszłości tyle barwnej, co często owe barwy tracącej.
Bo historia przyjaźni i współpracy bohaterek książki, ale i otaczającego je grona twórców – byli wśród nich Jan Cybis (mąż Rudzkiej), Zygmunt Waliszewski, Józef Czapski, Józef Jarema, Seweryn Boraczok, Janusz Strzałecki, Artur Nacht, malująca kolekcjonerka Helena Lauer – jest historią ogromnie smutną, przypominającą antysemityzm i nieuchronnie prowadzącą do Holocaustu. Już w 1918, niecałe dwa tygodnie po odzyskaniu niepodległości, we Lwowie dokonano pierwszego pogromu ludności żydowskiej. Próbowano to oficjalnie tuszować, ale wystąpienia antysemickie zaczęły się mnożyć. Naiwnie można by pomyśleć, że to sztuka, kultura powinna łączyć, co jednak powiedzieć, patrząc na zdjęcie radośnie uśmiechniętych członków studenckich korporacji pod transparentem z napisem „Precz z żydowską sztuką”… Po śmierci marszałka Piłsudskiego w 1935 roku nastroje jeszcze się pogorszyły, Kraków nie okazał się bynajmniej kosmopolityczną metropolią, a zdominowanym przez Kościół katolicki miastem ochoczo wprowadzającym coraz to nowe „paragrafy aryjskie”, byle tylko wyeliminować Żydów z życia polskiego.
Nie jestem w stanie – wciąż, mimo moich siedmiu krzyżyków na karku – pojąć tej nienawiści. Może to taki narodowy gen? My, tylko my, nasza naszość jest najwyższej jakości, najważniejsza, to my jesteśmy narodem wybranym. Cytowanie Wojciecha Młynarskiego może nie bardzo jest tu na miejscu, ale czy nie miał racji? „I niech tylko ktoś wyskoczy, my go zaraz… sami wiecie”. Nikt nam nie będzie mówić, kto i jak tworzy polską kulturę.
Przydałoby się wprowadzić poprawki do dotychczas powstałych opracowań historii kapistów, zweryfikować mizoginistyczne oceny tego ruchu. Książka Ewy Mańkowskiej podsuwa wystarczająco dużo dokumentów, by tego dokonać. I przy okazji każe innym okiem spojrzeć na międzywojenną bohemę – lektura porywa, wciąga wielogodzinnie, ale co i rusz zmusza do przerwy, zastanowienia się, przypomnień, porównań. Warto się w tę narrację zagłębić.