środa, 11 grudnia 2024
WydawcaRebis
AutorPiotr Zychowicz
RecenzentTadeusz Lewandowski
Miejsce publikacjiPoznań
Rok publikacji2024
Liczba stron488
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 11/2024

W roku 1958 ukazała się powieść amerykańskiego Żyda Leona Urisa pt. „Exodus” i natychmiast zyskała rozgłos światowy. Bardzo zresztą szybko została zekranizowana (reżyseria Otto Preminger, w roli głównej Paul Newman, Oscar, inne ważne nagrody). O ile wiem, nigdy jednak nie ukazała się po polsku, bo Uris nie wyrażał w tym przypadku przychylności dla inicjatyw polskich wydawców. Że mimo wszystko posiadam w księgozbiorze rzeczony tom w języku polskim, to już całkiem inna, zresztą pasjonująca, historia. Ale nie o nią teraz chodzi, opowiem kiedy indziej.

Wskazałbym natomiast, że najważniejsza powieść Urisa wpisywała się w styl klasycznego poniekąd postrzegania Państwa Izrael, a wręcz go współwyznaczała. Oto bowiem, wedle amerykańskiego żydowskiego prozaika, szczęśliwie ocaleni z Zagłady przybywali do pustej Palestyny, aby na miejscu biblijnym wskrzesić prastary Erec, czyli biblijną Ziemię Obiecaną. Podstawowy slogan tej narracji brzmi: istnieje, cudownym zrządzeniem dziejów, ziemia bez ludzi dla ludu bez ziemi. My jesteśmy tym ludem, my zrobimy tu raj, mimo wszelkich kłód rzucanych pod nogi przez światowych łotrów.

Tyle że już wkrótce okazało się: na terenach palestyńskich nie sposób pominąć arabskiego osadnictwa, w dodatku mieszkańcy tamtych terenów nie zamierzają oddawać przybyszom z Europy własnych włości. Jednak, zdaniem Żydów, chodzi przecież o teren przyrzeczony im w Pięcioksięgu Mojżesza, a na pustynnych obszarach znajdzie się dla prymitywnych autochtonów inne miejsce, mnóstwo, mnóstwo innego miejsca. Tubylcy, w perspektywie kreatorów żydowskiego państwa, to ktoś jakby Indianie w Ameryce albo Aborygeni w Australii. Prymitywne ludy, które muszą ustąpić pod presją prastarej – bogatej, przedeuropejskiej jeszcze – cywilizacji.

W rezultacie dochodzić zaczęło do nieuniknionych starć. Potyczki przeradzały się stopniowo w pożar, a z upływem dekad rozpalił się cały Bliski Wschód, przynosząc konsekwencje dla losów całego świata. Stało się coś nieodwołalnego: w tyglu walk brutalna historia wytopiła dwa nowoczesne narody, uformowane z etnicznych wspólnot: miejscowa ludność scaliła się w naród Palestyńczyków, natomiast Żydzi stali się narodem Izraelczyków. W wymiarze ideologicznym, absolutnie tu fundamentalnym, syjonizm starł się z islamem, a racje stron były absolutnie nie do pogodzenia. Konflikt trwa, potęguje się, kolejne arabskie intifady potężnieją, karmione krwią setek tysięcy ofiar niewinnych. I winnych również. Giną także Izraelczycy, choć proporcja zabitych oraz rannych ma się do siebie nijak. Poziom agresji tężeje, paroksyzmy nienawiści wciąż wzbierają, przy czym jedni odmawiają drugim nie tylko jakichkolwiek racji, ale nawet pełnego wymiaru człowieczeństwa. Równocześnie Izrael rozrasta się, rozpycha, pozostawiając Palestynie okrawki dawnych terytoriów. Obecnie, jak się wydaje, prawicowe, wręcz faszyzujące, władze izraelskie starają się w ogóle usunąć Palestyńczyków, działając ze skrajnym okrucieństwem, aby „zrekonstruować” biblijne granice z powołaniem na teksty narodowych proroków Starego Testamentu. Świecki syjonizm, o paradoksie!, sięgnął po argumenty teologiczne.

Dzieją się potworności uwłaczające człowieczeństwu, zapiekłość nie pozostawia miejsca dla coraz mniej licznych zwolenników tolerancji czy porozumienia. Czynione międzynarodowe wysiłki przypominają taniec słoni w składzie porcelany, w dodatku główne mocarstwo interweniujące w konflikcie, Stany Zjednoczone, właściwie bezrefleksyjnie biorą stronę izraelską. Pożoga ogarnia obecnie nawet sąsiadów, Libańczyków zwłaszcza. Żydzi posiadają niezliczone arsenały nowoczesnej broni i cywilizacyjne wyposażenie najwyższej klasy, arabskie kobiety przeciwstawiają temu od zawsze potężną rozrodczość. Rodząc rzesze mścicieli, z żydowską okupacją walczą macicami. Tak się to niekiedy ujmuje. Do konfliktu przystępują z rosnącą energią nieźle teraz uzbrojone niektóre arabskie państwa naftowe. Wciąż nie wiemy, jaki będzie wynik bliskowschodniego dramatu. Dramatu, w którym uciskani przez stulecia Żydzi zmienili się z czasem w opresorów, aby osiągnąć własne cele narodowe, walcząc o „swoje” prawem i – wciąż częściej i częściej – lewem. A Palestyńczycy zajęli miejsca stłoczonych w gettach ofiar.

To jest pole konfliktu zarysowanego przez Piotra Zychowicza w bardzo ważnej publicystycznej książce „Izrael na wojnie. 100 lat konfliktu z Palestyńczykami”. Znający współczesny Bliski Wschód z własnej wieloletniej pracy dziennikarskiej historyk (zgoda, że kontrowersyjny), stara się bardzo porządnie opowiedzieć swoją wizję dynamiki konfliktu, z wykorzystaniem wielu źródeł, szczególnie powołując się na wyniki badań tak zwanej nowej izraelskiej szkoły historyków rewizjonistów, mocno krytycznych wobec triumfalnych narracji w rodzaju „Exodusu” Leona Urisa. Swoją drogą mogli się oni, ci rewizjoniści, pojawić dopiero wtedy, gdy Izrael okrzepł… Ale to znowu całkiem osobne zagadnienie, do całkiem innej rozmowy.

Opracowanie Zychowicza uważam za bardzo ważny głos w dyskusji nad losami Żydów i Palestyńczyków, dziennikarz porządnie relacjonuje okrucieństwo. Kolejne wydarzenia z koszmaru są ostrożnie kładzione pod mikroskop. Autor prezentuje ten „preparat” nie bez emocjonalnego żaru. Uwiera go pytanie, co się tam naprawdę dzieje i co może się dziać dalej. Zdaniem (nie tylko Zychowicza) teren Palestyny raczej będzie jeszcze mocniej gorzał, wstrząsany następnymi i następnymi paroksyzmami nienawiści. I w dającej się przewidzieć perspektywie nie nastąpi jakiekolwiek pojednanie. Jakiekolwiek.

Cóż, i życie, i polityka, i dynamika wydarzeń zawsze są funkcją czasu. To on przecież określi trafność wszelkich wyborów. Również w wypadku tych obu narodów. Na razie Bliski Wschód boleśnie płonie, kolejne stosy trupów dzieci, kobiet i mężczyzn zalegające zgliszcza zrujnowanych doszczętnie obszarów. Ich ciała podsycają płomienie nieugaszonego ogromnego gniewu buzującego wśród ogromu potworności i wśród potwornej nienawiści.

Książka Zychowicza, pierwsza chyba u nas publikacja z tak bez złudzeń ustawionym celownikiem, wydaje mi się na tyle ważna, że albo będzie się o niej mówić bardzo głośno, albo… Albo zostanie gruntownie przemilczana.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ