
Z pozoru jest to kryminał. Niemniej intryga stanowi jedynie sztafaż. Celem ukazania uwarunkowań jednostki wobec obrotów koła naszej historii najnowszej. Społecznych, obyczajowych i – przede wszystkim – politycznych.
W mazurskiej gminie, położonej opodal granicy z Rosją, zostaje zamordowany anonimowy emeryt, spędzający tam rokrocznie letnie tygodnie. Rozwikłaniem zagadki okaleczonych zwłok zajmuje się miejscowy polonista i dziennikarz lokalnej gazety. Podąża szlakiem życiowym denata, którym okazuje się przodownik pracy z lat bierutowszczyzny, uwikłany we współpracę z tajnymi służbami Polski Ludowej.
W latach „błędów i wypaczeń” ów potomek chłopskiej biedoty uwierzył w świetlaną przyszłość komunizmu, co podkreślił założeniem czerwonego krawatu i akcesem do Służby Polsce. Szybko zyskał uznanie czołowego junaka, toteż wytypowano go na kurs traktorzystów, po czym skierowano go pod Wałcz, gdzie orał, bronował i zasiewał pola zaanektowane po niemieckich rolnikach przez Państwowe Gospodarstwo Rolne. Na tym, odpowiedzialnym wówczas, stanowisku wydatnie przekraczał ustalone odgórnie normy pracy, zyskując zasłużone miano stachanowca i powszechną antypatię otoczenia. Wkrótce wytatuował sobie nie piersiach konterfekt Stalina.
Ów portret zdeterminował życiorys zamordowanego. Nakręca też spiralę narracji. Umieszczonej w kilku planach czasowych, przywoływanych poprzez relacje ludzi znających zabitego. Skrupulatnie odszukuje ich Eustachy Maria Sieniawski, jak można domniemywać obdarowany tymi kwiecistymi personaliami przez autora powieści nieprzypadkowo. Bowiem z charakterystyki do złudzenia przypomina nieżyjącego już od przeszło ćwierćwiecza poetę należącego do grona warszawskiej cyganerii – Krzysztofa Marię Sieniawskiego. U progu dekady raju na kredyt Marek Ławrynowicz raczkował z nim w estradowo-literackim rzemiośle. Zastanawia mnie, czy swe pierwowzory mają także postacie epizodyczne. Dajmy na to pewien nauczyciel języka polskiego…
Chociaż ta wartka proza dotyczy czasów i zdarzeń smutnych, by nie rzec ponurych, jest napisana z dystansem, przymrużeniem oka, dobrotliwym humorem oraz liryzmem. Nasuwa to konotacje z twórczością Bohumila Hrabala, bez wątpienia pisarskiego patrona Ławrynowicza.
Jak sądzę dla czytelników dorastających już w III Rzeczpospolitej książka będzie miała również niemały wymiar poznawczy. Myślę tu zwłaszcza o przywoływanych w niej muzycznych i literackich wytworach socrealizmu. Echa pierwszych usłyszeć dziś trudno, a drugie pokrywa coraz większa warstwa kurzu w zakamarkach bibliotek.