Wywiad-rzeka z naszym narodowym jasnowidzem. Krzysztof Jackowski specjalizuje się w poszukiwaniu zaginionych osób z wykorzystaniem niekonwencjonalnych metod śledczych. Zgłaszają się do niego o pomoc w poszukiwaniach ci, którzy znaleźli się najczęściej już pod ścianą, gdy policja rozkłada ręce i odwołuje poszukiwania. Wiele razy, jak przyznaje jasnowidz z Człuchowa, pomógł stróżom prawa, choć oni sami niechętnie o tym mówią, a niektórzy nawet oficjalnie się od niego odcinają. „Policjanci mnie nie lubią, intelektualiści mnie nie lubią, księża mnie nie lubią” – wyznaje gorzko.
Najwięcej jego spraw dotyczy wskazania miejsc, w których znajdują się ciała samobójców i ofiar morderstw. W jego ofercie są też sprawy zdrowotne czy biznesowe. Kiedyś otrzymał prośbę od jednej z pań o wskazanie, kto jest ojcem jej dziecka. Szczerze przyznaje, że nie wszystkie jego wizje się sprawdzają.
W rozmowie z Przemysławem Lewickim opowiada o swoim darze, dzięki któremu, podkreśla, może wieść ciekawe życie, podróżować, poznawać ludzi. Utrzymuje się tylko z jasnowidztwa, żyje raczej skromnie, jego cennik jest niezmienny od lat („moje życie jest poukładane – to moje bogactwo. I co najważniejsze – tym bogactwem są sprawy kryminalne, które udało mi się rozwiązać w życiu”). Deklaruje się jako osoba wierząca w Boga i reinkarnację. Jak mówi: „Życie jest przeznaczeniem, nasz los jest już w całości zapisany, decydujemy tylko w drobnych sprawach”.
W książce opowiada o tajnikach swojej pracy, o głośnych sprawach, śmierci Andrzeja Leppera, znajomości z „Pershingiem”, katastrofie smoleńskiej. Wspomina też o pomocy rodzinie Czesława Miłosza.