Czwartek, 28 listopada 2019
WydawcaAxis Mundi
AutorMarcin Rychcik
Recenzent(to-rt)
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2019
Liczba stron378
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 11/2019

Autor książki, aktor po fachu, ale i polonista z wykształcenia, kilkanaście lat temu napisał frapującą biografię Romana Wilhelmiego, a teraz równie emocjonalnie opowiada o twórczości Wojciecha Smarzowskiego. Moim zdaniem najbardziej charyzmatycznego reżysera filmowego III RP. Jego filmy stają się wydarzeniami. Wywołują dyskusje. Niekiedy gwałtowne. I – co najistotniejsze – zapadają w pamięć. Także z powodu swej, że tak się wyrażę, dobitności, tego tytułowego kręcenia siekierą (gratuluję celności tytułu) właśnie. Emblematycznego dla „Domu złego”, „Róży” i „Wołynia”, że wymienię najciekawsze – według mnie – pozycje w dorobku artysty. Pełna niuansów, okraszona licznymi wypowiedziami współpracowników bohatera książki, narracja rozpoczyna się 11 września 2017 roku. Jak opowiada autor: „Wcześnie rano pojawiłem się na planie filmu Wojtka Smarzowskiego o roboczym i niewiele mówiącym tytule »3«. Choć był już w zdjęciach 37 dni, moja postać pojawiała się w nim po raz pierwszy, a sprawa była poważna, ponieważ debiutowałem w filmie i nie do końca wiedziałem, z czym przyjdzie mi się zmierzyć. Tego samego dnia pracę nad rolą rozpoczynał także Janusz Gajos. Z duszą na ramieniu podszedłem do wielkiego aktora, by się przedstawić, a po chwili zjawił się obok nas Jacek Braciak – ksiądz Lisowski – ubrany w czarny, kościelny klerczman, białą koszulę i przypalając papierosa, zagaił: »Ja cię widziałem w spektaklu, panie Morrison…«. Nie dałem po sobie poznać, ale doznałem uskrzydlenia. Po takim początku poczułem się nieco mniej niepewny, a po głębszym namyśle – prawie dowartościowany. Włożyłem kostium: sutannę, koloratkę, lakierki. I czekam. Zdjęcia się przesunęły, więc najpierw obiad. Siadam z talerzem przy stole, wśród ekipy. Przysłuchuję się rozmowie i nagle słyszę: »A co ty tu robisz? Jesteś sekretarzem arcybiskupa, więc zapierdalaj do Gajosa z obiadem!«. Przy stole już ogólna wesołość, podnoszę się z ławki na miękkich nogach. Braciak: »Ale nie z resztkami!«. Trzymając w rękach talerz, próbuję się uśmiechać: »Słyszałem, że pan Janusz prosił tylko o owoce i ciastko«. »Tylko oficjalnie. W garderobie czeka na konkretne żarcie!«. Powoli sadowię się z powrotem, śmiechy ustają, a Braciak dalej ostrzy na mnie ponuro i niespiesznie znika za barobusem. Kwadrans później spotykamy się, by zapalić papierosa. Podchodzę niby pewniejszym krokiem: »Ale mnie pan wkręcił. Doceniam ostrą frazę i żart. Bo to był żart, prawda?«. Widzę, jak maska opada i na jego twarzy maluje się szeroki uśmiech. Wyciąga przed siebie rękę: »Jacek jestem«”.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ