Piątek, 23 marca 2012
WydawcaWydawnictwo M
AutorMarcin Wolski
RecenzentTomasz Z. Zapert
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2011
Liczba stron400


„Może byłem już za duży by dać się ogłupić (serialem „Czterej pancerni
i pies”). Czułem natrętny fałsz i dydaktyczny fetor, choć Pola Raksa
i Małgorzata Niemirska mogły przyprawić o erekcję każdego ucznia naszego
liceum. No, może poza Andrzejem Matulem” – wspomina zielone
lata autor tej miejscami bardzo smakowitej autobiografii. Obszernie
inkrustowanej rodzinnymi retrospekcjami na kanwie memuarów ojca.
Ten najpierw był sędzią na Podlasiu: „Gospodarzem był starozakonny
sklepikarz, chodzący w chałacie. Dziwne mi się wydało, że nie można
było mi znaleźć przyzwoitszego locum i nie u Żyda, ale sekretarz mi
wyjaśnił, że nie ma żadnego wyboru, bo, w Międzyrzeczu nie-Żydów
nie ma. (…) Wykupiłem bilet za kilkadziesiąt groszy. Ponieważ pozostało
jeszcze kilka minut do rozpoczęcia, wyszedłem na chwilę wypalić
papierosa. Czas ten urozmaicałem sobie gawędząc z naczelnikiem policji.
W pewnym momencie zauważyłem, że upłynęło już dwadzieścia
minut, a seansu nie zaczynają. Zapytałem, więc komendanta o przyczynę
spóźnienia:

– Oni, panie sędzio, czekają, aż wejdzie Pan do środka.

Taka to była ważna osobistość – sędzia pokoju”.

Potem był adwokatem w Łodzi: „Kiedyś na Piotrkowskiej, przy
ulubionym lokalu palestry, pękła rura kanalizacyjna i fetor dotarł do
kawiarni. Właściciel postanowił rozpylać w powietrzu wodę leśną,
po czym zbliżywszy się do stolika mecenasów zapytał: – No i co?
Lepiej teraz? –

– O, tak ! – zawołał Piotr Kon. – Zupełnie jakby ktoś w lesie nasrał!”.

„Marcin – mogę ci powiedzieć największy komplement, jaki jeden
autor jest w stanie powiedzieć drugiemu autorowi, zazdroszczę ci, że
nie ja to napisałem” – gratulował autorowi „Krów…” niegdyś Jan Tadeusz
Stanisławski, któremu Marcin Wolski składa hołd, podobnie jak
innym nieobecnym już, niestety, twórcom: Adamowi Kreczmarowi,
Jonaszowi Kofcie, Jerzemu Dobrowolskiemu, Jackowi Janczarskiemu,
Janowi Kaczmarkowi i Andrzejowi Waligórskiemu.

Mankamentem tych autobiograficznych impresji są błędy. Na stronie
247 zapewne chodzi o Edwarda Lipińskiego ekonomistę, a nie
Wacława pułkownika – ofiarę bierutowszczyzny; prozaik science fiction
Adam Hollanek zubożał o jedno l w nazwisku (s. 312), najwybitniejszy
sprawozdawca sportowy Polskiego Radia red. Tomaszewski
po prawdzie nosi imię pisane przez „h” (s. 349), a pracowity jak
mrówka autor zapewne na str. 351 ma na myśli SDP a nie SPP. Z kolei
jego rodzicielka zajmowała się trenerką raczej nie w AWS-ie, lecz
AWF-ie (s. 100).

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ