Poniedziałek, 13 lipca 2020
WydawcaW.A.B.
AutorZygmunt Miłoszewski
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2020
Liczba stron526
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 6/2020

Szukając do opisu książki jej numeru ISBN – egzemplarz próbny takowego nie zawiera – trafiłem na ocenę oficjalnego recenzenta z pouczającym fragmentem: „To powieść wielopoziomowa, lekka, a zarazem bardzo mocna i wyrazista, momentami intrygująca”. Innymi słowy, kicha. Momenty były, można by zacytować znawców srebrnego ekranu. Ale ani one – nieczęste zresztą – ani przeskoki od historii Ajnów do przyszłości świata nie uratują tej fabuły.

Pojawiają się w niej postaci znane z wcześniejszej, też nienajlepszej, książki Miłoszewskiego, „Bezcennego”: pani profesorka doktorka habilitowana Zofia Lorentz i jej mąż Karol Boznański. Tu on cierpi na postępującą utratę pamięci, ona zaś odgrywa przemądrzałą, ale denerwującą swym zachowaniem pańcię. Nie ma dla mnie znaczenia, że potrafi dryfować przez dobę z okładem na wodach Zatoki Gwinejskiej czy wysikać się w śniegu obok zdumionego niedźwiedzia – to się głupio upiera, to nie dowierza, pełna jest przekory, sama wie najlepiej. Taki jędrek-mędrek w spódnicy jest potrzebny, ale profesorka chyba lepiej zachowywała się w poprzedniej powieści.

Inna sprawa, że tym razem Zofia ma ratować ludzkość, a nie zaledwie odszukać kolejne zaginione arcydzieło. Każdy sceptyk musiałby się mocno zastanowić, czy dołączyć do grupy szalonych sanitariuszy – o jej udziale decyduje chęć zdobycia funduszy na ratowanie męża z choroby. Cel zbożny, zgodzi się każdy. Zresztą nad celem sanitariuszy też można debatować – bo czy przedłużenie życia ludzi do minimum 120 lat kosztem zlikwidowania płodności powstrzyma zagładę świata? „Darmowa długowieczność dla wszystkich to nie ratunek, (…) doprowadzi w ciągu kilku dekad do astronomicznego przeludnienia”, mówi jeden z oponentów projektu. Sekunduje mu inny: „Masz rację, nasza cywilizacja dogorywa. Dlatego powinniśmy być dla siebie mili”. Oczywiście.

Miło już było, można powiedzieć, teraz będzie tylko gorzej. Pomysły ratowania świata pojawiają się w literaturze od lat, kryje się za nimi zemsta: autorzy wiedzą, że otacza nas masa skurwysynów, którzy chcą nas wydymać. Ale – na jak długo wystarczy im tego dymania? Ile przesiedzą w luksusowych, wyposażonych w baseny bunkrach, gdy ziemię jednak trafi szlag – do czego przecież przykładają rękę? I do czego niby wrócą? Ponura świadomość, że nie jesteśmy w stanie powstrzymać tego biegu lemingów, sprawia, że autorzy w swych narracjach ścierają się – na ogół zwycięsko – z rzeczywistością. Bruno Jasieński chciał „spalić Paryż”, dlaczego więc nie zniszczyć całej ziemi?

A sama narracja? Trochę Danem Brownem trąci. Za długa, przegadana, ze sto stron bym jej wyciął. W tym najbardziej oryginalną część poszukiwań artefaktu na Sachalinie i niezbyt potrzebne historyczne przedstawienie praprastryja nawiedzonego naukowca Smugi. I dziwi, że budując postać Benedykta Czerskiego, opartą na Bronisławie Piłsudskim, autor nie zająknął się o Janie Czerskim, polskim zesłańcu i badaczu Syberii…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ