
Nowa książka Marcina Szczygielskiego i jakże zaskakująca! Jakby nie z tego świata. Autor już wielokrotnie udowodnił czytelnikom, że jego wyobraźnia potrafi szybować w zwariowane rejony, a on szalone pomysły potrafi przekuć na smakowite opowieści.
Zmora podtynkowa, północnica, podciep, ustreł, kocmeuch, wiercioch, alkonost… – to niezła menażeria, z którą lepiej nie mieć styczności. Jedenastoletnia Hania wiedzę o tych dziwnie nazwanych stworach musi mieć w jednym paluszku, podobnie jak zawartość podręcznika „Młot na potwory”, bowiem jest czarnowidzką i jak dorośnie, przejmie rodzinny interes Rodomiłów, który opiera się na pacyfikowaniu mrocznych sił. Z magią trzeba się jednak obchodzić ostrożnie, bo można wpaść w niezłe tarapaty. A gdy dobrze wczytamy się w opisy istot, którymi zajmuje się rodzina czarnowidzów, z zaskoczeniem przyjdzie nam odkryć, że co najmniej kilku podejrzanych typów przebywa i w naszym mieszkaniu.
„Kwiatokosy” to wciągająca opowieść z dużą dawką czarów i tajemniczości, doprawiona humorem, a całości dopełniają klimatyczne ilustracje Marty Krzywickiej.
Książka otwiera nową serię o ekscentrycznej i całkiem licznej rodzinie Rodomiłów, bo składającą się z 11 i pół członków, w tym ponad stuletniej pracioci, opętanej cioci Heli, taty uwięzionego w lusterku i Hani, która marzy o wiekowaniu potworów. Autor chyba został opętany przez jakiegoś pisarskiego demona, bo już napisał drugi, a nawet trzeci tom i tworzy następne. Czekamy z niecierpliwością na kolejne niesamowite historie.