Czwartek, 28 listopada 2019
WydawcaZnak Horyzont
AutorKatarzyna Kolenda-Zaleska (red.)
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2019
Liczba stron330
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 11/2019

„Marszałek Śmigły-Rydz, nasz drogi dzielny wódz”, jak chce piosenka, miał szansę zapisać się w historii wieloma niewątpliwymi osiągnięciami, zapamiętany jednak został frazą „nie oddamy nawet guzika”. Przyszła mi ona do głowy przy lekturze zapisu rozmowy Lecha Wałęsy i Leszka Balcerowicza; protagoniści, z dziubków sobie pijąc, też swego guzika bronią bez oglądania się na konsekwencje.

O czym mówi ta książka? Najprościej, przedstawia aspołeczne projekty społeczne. Nie byłem naocznym świadkiem dyskutowanych w niej wydarzeń – początków przemian demokratycznych w Polsce – z zainteresowaniem zatem oddałem się lekturze, licząc, że dwaj czołowi architekci przemian – polityk i ekonomista – wyczerpująco odpowiedzą na pytania stawiane im do dziś, a dotyczące nie tylko genezy, ale i konsekwencji reformy. Czytelnik otrzymuje jednak subiektywny osąd historii – naiwnością było oczekiwanie czego innego… „Chce pan, żeby zwyciężyła wersja przeciwników naszego wielkiego przełomu?”, zwraca się Balcerowicz do Wałęsy. Ten deklaruje: „Opowiemy naszą wersję i zamknijmy ten rozdział”.

Lech Wałęsa powtarza zarówno znane już argumenty i tezy, jak i udziela równie znanych odpowiedzi. Jego megalomania przybiera monumentalne rozmiary – ON (wersaliki niezbędne) wszystko wiedział i wszystko przewidział, z wszystkimi prowadził świadome gry i z przekonaniem posługiwał się fortelami, by „pokłócić”, „nabrać”, „podzielić”. Przyznać trzeba, że był w tym często aż nazbyt skuteczny, skłócając również zwolenników Solidarności… Mam wiele wyrozumienia dla Lecha Wałęsy, jego skok przez płot i dalsze poczynania obserwowane z zagranicy wyglądały jednak zdecydowanie inaczej niż można dowiedzieć się z rozmowy – z pewnością był to zbyt powierzchowny ogląd, niuanse nie mogły być znane, jednakże, uznając „Lecha” za symbol przemian, wiadomo było, że stoi za nim spore grono ekspertów i doradców. Teraz zaś ten „skromny robotnik” wszystko, jak się okazuje, robił sam: „Masy mi się zaczynały buntować. (…) Musiałem przyspieszyć”.

Jego rozmówca przyznaje, że Wałęsę uważa za bohatera narodowego, podziwia go już od strajku w stoczni w sierpniu 1980 roku. Dziękuje mu za wsparcie, jakie okazywał jego planowi radykalnych reform gospodarczych i jako przewodniczący, i jako prezydent. W paru miejscach „leci Karnowskim”, gorliwie akceptując wypowiedzi Lecha. Cóż, łatwo się zagalopować, broniąc swoich racji przed wytrawną – acz za rzadko zabierającą głos – moderatorką, jaką jest Katarzyna Kolenda-Zaleska. Leszek Balcerowicz mota się w swojej opowieści, wręcz sobie zaprzecza: twierdzi, „że my, środowisko akademickie, o wielu rzeczach nie wiedzieliśmy”, by przyznać potem, że „ekonomiści mieli akurat świadomość tego, co się dzieje” i ujawnić, że już pod koniec lat siedemdziesiątych wraz z zespołem starał się naprawić gospodarkę w ramach nieusuwalnego socjalizmu, mimo że „państwo socjalistyczne to jedno wielkie oszustwo”. Uparcie obstaje przy słuszności narzuconych przez niego rozwiązań – nie było alternatywy, w związku z czym nie było potrzeby tłumaczyć społeczeństwu, jak zaboli ta operacja na żywym organizmie, wystarczy retoryczne stwierdzenie: „Jakie byłyby koszty społeczne, gdyby tych reform nie było?”. Alternatywy oczywiście były, wystarczy sięgnąć do prac prof. Kieżuna, Modzelewskiego, Kowalika, przypomnieć opinię Michaela Bruno, szefa zespołu ekspertów MFW, który dziwił się, że „w tej fazie rząd polski wybrał najostrzejszy wariant transformacji spośród tych przedstawianych przez Waszyngton” (cytuję za Rafałem Wosiem, publicystą wyjątkowo nielubianym przez Balcerowicza).

Ale nawet swemu bohaterowi, który odważył się powiedzieć, że tego tłumaczenia faktycznie zabrakło, Balcerowicz odpowiada „powoli i spokojnie” (czytaj: powstrzymując wściekłość): „Arytmetyka jest bezwzględna”. Jako czytelnik zapytać mogę: co ma piernik do wiatraka? Czy premier uznał społeczeństwo za takich idiotów, że nawet tej prostej arytmetyki i wykresów prof. Kawalca mu poskąpił? Ciężko, przyznaję, uniknąć takiej oceny – Leszek Balcerowicz nie jawi się tu jako pełen empatii zbawca, jakim z pewnością chce być widziany. Zaś wsparcie oferowane mu przez Lecha Wałęsę to niedźwiedzia przysługa – w pewnym momencie prezydent napomina głupio i niegrzecznie moderatorkę: „Pani nic nie rozumie. Komunizm chciałaby pani zatrzymać. Wolność była najważniejsza”.

Można by nad rozmową dwóch Leszków mocno się poznęcać, ale szkoda na to czasu – obaj wiedzą najlepiej. Lech – zostawmy mu prezydencką prerogatywę. Leszek – „Wprowadziliście wolność bez braterstwa”, mówi Kolenda-Zaleska. Smutna książka o wojnie na górze, która dołom jest obojętna – zresztą doły były przez górę pomijane, co wyraźnie z lektury wynika.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ