„Małe preludia” to małe arcydzieło. To sensualna opowieść, która dowodzi, że w banale przydarzających się nam sytuacji tkwi wielki ładunek energetyczny, a ciąg na pozór średnio ciekawych zdarzeń może być intrygujący bardziej niż niejeden thriller. Tego nie da się chyba opisać, to trzeba przeczytać. Bo jak wyjaśnić czytelnikom, że z zapartym tchem można śledzić historię o znudzonym sobą małżeństwie, którego nuda skończy się, gdy tylko pojawi się ta trzecia osoba?
Dextera i Athenę łączy tylko przyzwyczajenie i wychowywanie dzieci. Poukładane i monotonne życie zmienia się, gdy mężczyzna spotyka przypadkowo w barze swoją koleżankę ze studiów, Elisabeth. Ta z kolei poznaje ich z jej siostrą i chłopakiem. Nowi znajomi wytrącą z równowagi nie tylko porządek codzienności, ale wywołają ukryte dotąd pragnienia, namiętności, chowane urazy, rozgoryczenie z powodu niespełnionych obietnic i niezrealizowanych marzeń.
Czytaliśmy to już tyle razy! Tak, to prawda, ale rzadko kiedy opowieść miała tak precyzyjną i emocjonalną warstwę psychologiczną. Na przykład scena, w której dochodzi do spotkania Dextera i Elisabeth. Oboje chcą i jednocześnie nie chcą wykonać pierwszego kroku, by przywitać się po latach. On konstatuje, że jej ubrania są synonimem kiczu i bezmyślnego podążania za modą. Ona lustruje jego przetłuszczone włosy i zastanawia się, jak to możliwe, że rozpoznała mężczyznę, którego nie widziała kilkanaście lat, po niemytych włosach i zapachu, który mogła czuć dawno, dawno temu. A wszystko podane jest w kilku oszczędnych zdaniach, krótkich, bez cienia egzaltacji i pretensjonalności przekazu.
Helen Garner potrafi tak nasycić ładunkiem emocjonalnym prozaiczne czynności, że czytelnik sam zaczyna się zastanawiać, czy w banalności istnienia, w rutynie, w którą popada każdy z nas, tkwi ta sama niezwykłość sytuacji, którą niosą „Małe preludia”? Może po prostu tego nie dostrzegamy? A może dostrzegamy, ale nasza świadomość nie umie wyartykułować tych chwil, sprzedać je aktowi mowy, papierowi – po prostu Odbiorcy. To, co opisała autorka, dzieje się w każdym z nas, ale rzadko kto umie to wydobyć, nazwać, opisać tak, jak to odbieramy.
Garner włamała się do naszych umysłów. To wykroczenie zasługuje na wielką pochwałę.