Kiedy wypadek samochodowy kończy się śmiercią rodziców, przed ich córką otwierają się wrota nieznanego. W świecie rzeczywistym to brama sierocińca, w głowie dziecka — zderzenie z dotychczas niewyobrażalnym: pustką, nowym otoczeniem, raz wrogim, kiedy indziej pozornie przyjaznym i akceptującym. Na początku do ośmioletniej Mariny docierają jednie słowa poskładane w zdania, którymi otoczenie przedstawia jej sytuację, w jakiej się znalazła. Dziewczynce jednak one z niczym się nie kojarzą. Zrozumienie i reakcja pojawiają się później.
Autor stara się czytającym uświadomić różnice w odczuwaniu dziecka i dorosłego, trudność tego pierwszego w pogodzeniu się z nieszczęściem. Dziewczynka powoli stacza się w otchłań depresji i braku woli życia. Zanim to jednak nastąpi, pojawia się przemoc, bo właśnie o niej mowa. O tym, że rodzi się z szoku, z zetknięcia z odmienną sytuacją, z nastroju. Dziecięca bohaterka próbuje przeżyć w nowej rzeczywistości, wśród nieznanych osób, ale stanowi też problem do rozwiązania dla koleżanek z domu dziecka. Barba naprzemiennie w kolejnych rozdziałach przeskakuje pomiędzy sposobami narracji. Raz jest to trzecioosobowe prowadzenie fabuły skupiające się na Marinie, jej odczuciach i sposobie radzenia sobie z rzeczywistością, by za chwilę ustąpić miejsca narratorowi zbiorowemu. Bezosobowa grupa współmieszkanek sierocińca jednym, jakby beznamiętnym głosem opisuje to, co widzi, czuje i robi. Docieramy więc do przemocy powodowanej zazdrością, odmiennością przybyszki, czy wreszcie samą przyjemnością zadawania bólu jako formy okazywania przewagi.
Andrés Barba waży słowa. W tekście rzeczywistość subtelnie się przeplata z wyobrażeniami, zabawa z tragedią, przenikają się sceny z wypadku z życiem w sierocińcu. Autor uwodzi, z każdą stroną wciągając nas w coraz mroczniejszą historię. Nawet niewinna zabawka, lalka, początkowo symbolizująca przywiązanie i potrzebę bliskości, staje się złowrogim znakiem gry prowadzącej do destrukcji. Czy „Małe rączki” kończą się happy endem? To zależy, dla kogo.