Personalia bohaterki tej wielce zajmującej monografii dla większości czytelników brzmią zapewne anonimowo. A przecież Maria Melania Mutermilch de domo Klingsland – w istocie tak się nazywała – była wybitną malarką. Kolejna wnikliwa publikacja renomowanej biografistki ma zatem i kolosalny wymiar odkrywczy.
Autorka skrupulatnie podąża szlakiem życiowym opisywanej. Począwszy od jej domu rodzinnego przy ulicy Leszno w Warszawie, aż po 65 lat spędzonych we Francji. Skądinąd opisy Warszawy schyłku XIX stulecia zachwycają pieczołowitością.
Była córką zamożnego kupca, finansującego jej plastyczną przygodę. Urodzona w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, po czterdziestce poddała się konwersji na katolicyzm – w roli ojca chrzestnego wystąpił Władysław Reymont! Kilka lat po ślubie z Michałem Mutermilchem, też pochodzącym z kręgów stołecznej plutokracji, działaczem Polskiej Partii Socjalistycznej (po rozłamie jej lewego skrzydła) uwikłała się w romans z Leopoldem Staffem. Jego echa rezonują z wierszy poety, happy endu nie było. Kiedy w końcu rozwiodła się z małżonkiem, znalazła miłość w ramionach Reymonde’a Lefebre’a. Młodszego o kilkanaście lat Francuza, entuzjasty Związku Sowieckiego. W 1920 roku wyjechał podziwiać z bliska ojczyznę bolszewików i z tej wyprawy wrócił martwy. Jego śmierć wciąż okrywa nimb tajemnicy, podobnie jak zgon jedynego syna malarki, Andrzeja, który utonął w wannie. Samobójstwo? Nieszczęśliwy wypadek? Śmierć z przyczyn naturalnych? Brak jednoznacznej odpowiedzi. Niewyjaśnione pozostaje również, czy z Rainerem Marią Rilkem łączyło malarkę wyłącznie uczucie platoniczne.
Zaliczana do École de Paris zasłynęła jako portrecistka postaci publicznych. Wielokrotnie odwiedzała mieszkające w Polsce siostry. Od 1926 roku legitymowała się paszportem francuskim. I być może zmiana obywatelstwa ułatwiła jej przeżycie II wojny światowej. Spędziła ów niebezpieczny czas pod Avinionem. Gdy zamilkły działa, powróciła do Paryża, lecz kraju urodzenia nie zobaczyła już nigdy. Zresztą nie miała w nim kogo oglądać – bliscy padli ofiarą Holocaustu.
Ostatnie dwie dekady spędziła samotnie i w zapomnieniu. Choroba oczu utrudniała pracę przy palecie, a jej styl – w którym doszukiwano się wpływu Paulów: Cezanne’a i Gauguina oraz Vincenta van Gogha – uznano za passé. Zmarła w roku 1967, mając 92 lata. Dwie dekady później „zmartwychwstała”. Przyczynił się do tego Wojciech Fibak, zakupujący do swej kolekcji rozproszone po świecie obrazy Muter. Wzbudziły zainteresowanie, z czasem nawet sensację. Zawisły w galeriach i muzeach. Autorka doczekała się wystaw. Jej dzieła w domach aukcyjnych osiągają dziś zawrotne ceny. Tym bardziej więc warto przeczytać jej biografię, drobiazgowo i plastycznie naszkicowaną wykwintnym piórem Karoliny Prewęckiej.