Lektura powieściowego debiutu Szymona Słomczyńskiego, uznanego poety, dowodzi, że i na tym polu literackim radzi sobie świetnie. Ta saga rodzinna mocna osadzona w teraźniejszości, inkrustowana smakowitymi dygresjami historycznymi, to – jak sądzę – w lwiej mierze kreacja. Wspomnienia rodu Słomczyńskich uporządkowała bowiem kiedyś i opisała urodziwa ciotka autora. Z doskonałym skutkiem! (vide „Nie mogłem być inny”)
Wielopłaszczyznowy „Mim” ma konstrukcję klamrową. Inauguruje go i wieńczy ceremonia pogrzebowa. Konsolacje gromadzą rodzinę rozrzuconą od Krakowa po Szczecin. Dla wielu to spotkania do latach niewidzenia się. Rozmowy pokazują silnie niekiedy różnice światopoglądowe (Smoleńsk!) i inne hierarchie wartości. Podlewane alkoholem spory dzielą bohaterów. Emocje potęgują wywoływane ducha przeszłości.
Pierwszoplanową postacią w bogatej galerii typów jest Damian (czyżby alter ego autora?). Młodzian wrażliwy i kochliwy, niedoszły student, reprezentant generacji yuppies. Marzący o własnym biznesie i mający nań pomysł, lecz zarazem gardzący udziałem w „wyścigu szczurów”. Czy bliscy pozwolą mu podążyć przez życie własną ścieżką?