
Kiedy 30 lat temu „Dialog” opublikował „Mocarza”, sztukę Stanisława
Brzozowskiego uznaną za bezpowrotnie zaginioną, była to sensacja. Spodziewano
się, że ten utwór, wyróżniony w konkursie na dramat z roku
1901 (rozstrzygniętym w roku 1903) pod patronatem samego Henryka
Sienkiewicza, wkrótce trafi na sceny. Po wyróżnieniu odbyło się aż
pięć premier sztuki Brzozowskiego, później jednak słuch o niej zaginął.
Po części zasłużenie, nie wyróżnia się bowiem szczególnie na tle twórczości
młodopolskiej, a to oznacza, ze grzeszy – z dzisiejszego punktu
widzenia – wielosłowiem, dętą retoryką i uzależnieniem od mistrzów
epoki. Autor w szczególności uległ urokowi sztuk Ibsena, Maeterlincka
i Przybyszewskiego, zasługując na miano zręcznego stylizatora.
Na co więc liczył wydawca, wznawiając, czy też może nawet „odkrywając”
niegdysiejszy tekst Brzozowskiuegto raz jeszcze. Kształt artystyczny
sztuki nie mógł przecież zachęcać do tego w szczególności. Wydaje się,
ze zadecydował wzgląd poznawczy: „Mocarz” bowiem odsłania proces
dojrzewania młodego Brzozowskiego do samodzielności. Jak to zresztą
przed laty przyznawała Marta Piwińska – w „Mocarzu” najciekawszy jest Brzozowski. Wprawdzie nie występuje w sztuce, trudno uznać przywódcę
ruchu postępowców, redaktora „Przyszłości”, Antoniego Walczaka za
porte parole autora, ale ukazuje dylemat człowieka zaangażowanego,
który miota się między wiernością sobie a wiernością idei.
Dodatkowym atutem „Mocarza” okazuje się łatwy dzisiaj do wykazania
paralelizm konfliktu. Ten sprzed lat, między konserwatywnym wydawcą
„Ogniska Rodzinnego” a redaktorem wspomnianej „Przyszłości”,
to kolejne wcielenie konfliktu Pankracego i hrabiego Henryka z „Nie-Boskiej
Komedii”, a zarazem modelowy konflikt skrajnej prawicy i skrajnej
lewicy z populizmem i manipulacją medialną w tle. Teatr mógłby mieć
z tego łatwy użytek, zgodnie z praktyką wpisywania w dawne teksty
współczesnych kontekstów. Czy tak się stanie, zobaczymy.