Jak to kiedyś pisał Jonasz Kofta, przychodzi moment, kiedy „z młodych gniewnych robią się starzy wkurwieni”. I przyznają sobie wtedy prawo do krytykowania wszystkiego – poza tą coraz cieplej wspominaną młodością. A powód do złości daje i wiek – aniśmy się spostrzegli, jak piękni dwudziestoletni posunęli się o pół wieku do przodu. Urody nam nie przybyło, rozumu, wstyd powiedzieć, też nie wszystkim.
Tę opowieść o losach trzech przyjaciół urodzonych jak sam autor w 1952 w Trójmieście traktuję jako jego tom wspomnieniowy, próbę rozliczenia się z przeszłością. Bogatą, barwną, niebezpieczną, warcholską, zmuszającą do zajęcia stanowiska – co wtedy, w późnych latach sześćdziesiątych i dwu następnych dekadach, niosło wyraźne konsekwencje. Nie internetowego hejtu trzeba się było wtedy bać, ale policyjnego pałowania albo ostracyzmu grona znajomych.
Kto się bał, ten się bał – i albo oberwał, albo zaczął współpracować z „organami”. Losy bohaterów Pawlaka są typowe dla tych czasów, można powiedzieć, nasze pokolenie to pamięta. Ówczesny suweren miał kiepsko, ale mało komu chciało się ryzykować – bunt, strajk, protest mogły ten kiepski los jeszcze pogorszyć. Stąd ciągłe próby „rozsadzenia reżimu od wewnątrz”, jak to później, już po upadku komuny, często tłumaczono: „Zapisałem się do ZMS-u, SZSP, PZPR, bo przecież trzeba było sabotować, tworzyć tę piątą kolumnę. Jeśli nie ja, porządny człowiek, to kto?”… Jeden z trójki przyjaciół daje się złamać SB, drugi właśnie poprzez ZMS pnie się po partyjnej drabinie. I już z niej nie spada, w wolnej Polsce znajduje swoje miejsce i majątek, gdy kolegom dobry los pokazuje faka. „Uświadomiłem sobie – mówi jeden z nich po wizycie w Europejskim Centrum Solidarności – że to nie tylko moja młodość minęła. Zrozumiałem, że przechlapaliśmy swój czas, ten wielki zryw, rozmieniliśmy go na drobne”. Smętna konstatacja przy kolejnej szklaneczce. Poparta bezwzględnie przez człowieka sukcesu: „To nie tak, kochany. Wy ten czas po prostu przejebaliście, pamięć o nim”. Ale, kilka toastów dalej, pociesza ich: „Nie mamy co rozpamiętywać i łez ronić. To po prostu wiek, moi drodzy, nic innego”. Mówi niby o strzykaniu w kolanach, łupaniu w głowie i coraz częstszej potrzebie sięgnięcia po rozmaite pseudomedykamenty i suplementy. I jak nigdzie pasuje tu facebookowa zgrywa z reklam takich środków: „Weź niepierdol”. Bo to chcieliby mu powiedzieć koledzy, choć licytują się cały czas dolegliwościami. Badania, dieta, zdrowe ostatnie lata – „Nie pal, umrzesz zdrowszy”, mawiano za moich szkolnych lat. Tak, nasz czas został przejebany. Mało komu udało się to zrobić z satysfakcją.
„Tell me the way to the next whisky bar, I tell you we must die”, bohaterowie z przytupem idą do baru, by rozliczyć się z życiem. Bo co im zostało…