Po sukcesie, jakim był błyskotliwy „Kajś”, który przyniósł podwójną (od jury i od czytelników) Nagrodę Nike, autor poprzeczkę podniósł jeszcze wyżej. Stworzył najwyższej próby tekst literacki, właściwe dla niego powiązanie eseju z reportażem, a do tego wciągające w lekturze, bo napisane z ogromnym talentem. Razem z nim odbywamy podróż w przestrzeni i czasie, gdzie cezurą jest rok 1945, gdy Polska objęła w posiadanie rozległe przestrzenie Ziem Odzyskanych, których nazwę znamiennie autor umieszcza w podtytule, chociaż z lektury widzimy, że się z tą nazwą spiera. Zresztą nie jest pierwszym, który zakwestionował sens tego propagandowego hasła. Dlatego wprowadził termin „Odrzania”, który może się przyjmie i nie będzie już budzić kontrowersji, bo cóż to były za „Odzyskane”, gdy od dawna, albo wręcz nigdy nie były „nasze”. Równie trafne jest przy tym nazwanie Wiślanią pozostałej części Polski.
Czytamy, że „nigdzie w Polsce nie ma tak wielkiego kontrastu między nowszym i starszym, nigdzie przestrzeń nie ma mi sobą tyle historii do opowiedzenia, nie jest tak rozdrgana, soczysta, suta, treściwa, nigdzie bez przerwy nie puszcza do mnie oka”. I zachwycamy się wraz z autorem, który ukazuje nam piękno tej wielkiej krainy, gdy wyznaje, że „w Polsce nie ma dla mnie niczego ciekawszego niż odrzańskie starówki, a może starówki odrzańskie są nawet piękniejsze niż reszta świata razem wzięta”. A trzeba przy tym pamiętać, że wiele z tych starych miast zostało pod sam koniec II wojny światowej zniszczone, czasem wręcz doszczętnie i to przez zwycięską armię, jaka je wyzwalała, a potem w sposób barbarzyński dewastowała. Dlatego należy szczególnie docenić ogromny wysiłek, jaki został podjęty dla odbudowy Wrocławia, Szczecina, Kołobrzegu, Gdańska czy Olsztyna i wielu jeszcze mniejszych miast.
Przenikającym wielokrotnie tekst jest zjawisko nazwane od niedawna jako „poniemieckie”, czyli materialne pozostałości po poprzednich mieszkańcach Odrzani, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia tej krainy, aby ustąpić miejsca do życia dla przybyszy zwanych „repatriantami” z ziem utraconych na polskich kresach, ale też i z Polski centralnej czy reemigrantów z Niemiec, Francji i Belgii. I to „poniemieckie”, jak pisze autor, „po prostu było”, a z biegiem lat stało się częścią otoczenia, domowego czy miejskiego, i stało się częścią oswajania tego świata. I stawia pytania, „czy to wszystko jest już nasze, czy wciąż czyjeś? Czy zasiedzieliśmy swoje miasta? Czy jesteśmy już stąd, czy sami staliśmy się autochtonami?”. Odpowiedź jest jednoznacznie pozytywna, chociaż dzięki takim tekstom jak „Odrzania” będziemy pamiętać o skomplikowanej przeszłości i tworzeniu się nowych społeczności. Trzeba mieć przy tym świadomość, że historia Odrzani trwa już od prawie 80 lat i w tym czasie wyrosły tam trzy i cztery pokolenia, które są u siebie!