Swoją „Opowieść o Normandii, Bretanii i Pikardii” Krzysztof Varga opatrzył długim mottem z niepublikowanego dziennika podróży Gustave’a Flauberta i Maxime’a Du Campa, przypominając nam o nieuchronnym przemijaniu. „Marność nad marnościami i wszystko marność”, możemy wyczytać w Księdze Koheleta. Ten wanitatywny motyw jest w opowieści wszechobecny, Varga lubi czytelnikowi przywalić, nawet gdy wychwala lokalne ciasto kouign-amann, nie odpuści wzmianki o „dawnej upiornej nędzy Bretanii”, Matce Boskiej też nie darowuje, wypomina jej, że „zbyt wiele razy nas zawiodła” i nie uważa nas za swoich ulubieńców (tu ma słuszną rację, jak to mówią, mało kto nas lubi, więc czemu miałaby się Polakami zachwycać akurat Maryjka?).
Ktoś gdzieś napisał, że potencjalny polski turysta książkę Vargi traktujący jak przewodnik musi być przygotowany na spostponowanie przez autora, uznanie za pacana, który chciałby się rozsmakować w świeżych mulach i zamoczyć stopy w morskiej wodzie przy grobli do Mont Saint-Michel. Jakoś tych połajanek nie znalazłem, chyba że rozszerzymy grono odbiorców na wszystkich Polaków – bo rodakom Varga jak zwykle wypomina wiele, bynajmniej nie czepiając się zbytnio ich turystycznych obyczajów. Dokopuje raczej przemysłowi turystycznemu, owym sklepikom z tandetnymi pamiątkami, piekarenkom z przesłodzonymi ciastkami, pseudogaleriom z bohomazami, knajpkom dla frajerów („w Étretat (…) zjadłem najgorsze mule ze wszystkich zjedzonych w życiu i gapiłem się bezmyślnie na ludzi wypruwających swe portfele w sklepach z byle czym”)… Tak to bywa, gdy jakaś okolica wciąż nosi ślady wydarzeń z X wieku, niewiele się w niej zmieniło, morze tak samo uderza w skalisty brzeg jak dawniej… A iluż autorów – i to jakich! – te ziemie opisywało, iluż malarzy oddawało na płótnie krajobrazy, ile filmów tu kręcono… No to jak tego nie zaliczyć?
My też zaliczamy – z perspektywy autora, którego historia fascynuje. Splata wątki, do normańskich podbojów nawiązuje często, uniknąć się tego nie da, wyprawa Wilhelma Bękarta na Anglię miała ogromne znaczenie dla dziejów Europy. Do muzeum Juliusza Verne’a idzie się przez wnętrza gotyckich katedr, z plaż Omaha i Utah, Sword i Gold cofamy się na pola wcześniejszych bitew, Sommy, Delville, Péronne – tu też rosły czerwone maki… Dużo miejsca poświęca polskim cmentarzom wojennym, co mnie poruszyło, jako że na jednym z nich, w Grainville-Langannerie, leży mój wuj, żołnierz dywizji Maczka, spalony w czołgu podczas ataku na Falaise. „Przemknęła mi przez głowę myśl, że nie wiem, ilu ludzi zginęło w czasie wszystkich wojen od zarania ludzkości, a może dobrze byłoby to wiedzieć”, podsumowuje swoje meandrowanie po nekropoliach, ossuariach i cenotafach, by jednak wzruszyć w końcu ramionami: „Przecież dopóki na ziemi istnieje nasz gatunek, dopóty będzie się zabijał, ponieważ tak nas zaprogramował dobry Pan Bóg, uparty nauczyciel miłości bliźniego”.