
Trudno zakwalifikować gatunek, do którego należy „Po Safonie”. Selby Wynn Schwartz mówi, że wymyśliła tę strukturę narracyjną po lekturze „Short Talks” kanadyjskiej poetki Anne Carson, przyznając, że chciała osiągnąć podobny efekt, ale poległa w tej próbie. Stworzyła za to coś bardzo własnego, osobnego, co zostało później w wydawnictwie określone mianem „kaskadowych winiet” – form narracyjnych, w których splatają się ze sobą historie życia wielu różnych bohaterek. Bo to przede wszystkim kobietom oddaje Schwartz głos w tej wielogłosowej herstorii. Te kobiety to m.in. Lina Poletti (patrz motto), Anna Kuliscioff, Eleonora Duse, Romaine Brooks, Nathalie Barney, Liane de Pougny, Gertrude Stein, Sarah Bernhardt, Ewa Palmer, Virginia Woolf i wiele, wiele innych. Autorka próbuje znaleźć odpowiedź na pytanie, co oznacza dzisiaj bycie Safoną, odważne stawanie się Safoną, które de facto prowadzi do stania się sobą, do odnalezienia własnego głosu. Przywołuje znaczenie włoskiego kodeksu Pisanellego dającego kobietom pierwsze emancypacyjne prawa, w tym możliwość rozporządzania swoim majątkiem po śmierci. Narracja zbudowana jest na zasadzie migawek, niemalże filmowych stop-klatek. Ich migotliwość jest i czarująca, i przerażająca, bowiem kolejne scenki rodzajowe, rozmowy, spektakle, są przecież osadzone w konkretnym czasie historycznym. Czasie, w którym kobiety były pozbawione praw wyborczych. Czasie, w którym Safony zostały po wojnie „z popiołem w oczach, w ustach”.
Zmysłowo lekka i zarazem queerowa jest okładka tej książki, przyciągająca wzrok mocną wybuchową mieszanką różu i czerwieni. Odlatujące z niej ptaki są wolne, tak samo jak autorka w swoich zachwycających dywagacjach. Kojarzą mi się trochę z przepiękną okładką wznowionej jakiś czas temu przez PIW książki „Zasłona w rajskie ptaki” nieodżałowanego prof. Wiesława Juszczaka – wielkiego znawcy sztuki i tłumacza Virginii Woolf.