Czwartek, 23 maja 2019
WydawcaWydawnictwo Poznańskie
AutorOlga Wiechnik
Recenzent(jk)
Miejsce publikacjiPoznań
Rok publikacji2019
Liczba stron350
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 5/2019

Po wyborach do Sejmu Ustawodawczego Marcin Dydyński, galicyjski ziemianin, zapisze w swym diariuszu: „Do Sejmu weszło kilka jakichś zwariowanych, wstrętnych bab, z żoną Moraczewskiego na czele”. Było ich z początku pięć, a po wyborach uzupełniających – osiem. Dziennikarze nie wiedzieli nawet, jak je nazywać: posełkami, posełkiniami czy poślicami. Nikomu jakoś nie przyszło do głowy, by określić je mianem posłanek.

Szły tam, by walczyć o swoje prawa, godzić codzienność ze zmianami, których domagały się od dawna, bo uznawały je za konieczne. Dlatego na jednej stronie listy zakupów, zachowanej w Bibliotece Narodowej, Moraczewska zapisze: „trzy pary kalesonów, dwie pary mankietów, trzy kołnierzyki, trzy pary skarpet”, po drugiej zaś: „równa płaca za równą pracę, dopuszczenie kobiet do stanowisk, rewizja prawa cywilnego, ochrona macierzyństwa”.

Posełki pozostawiły po sobie różne ślady. Po Moraczewskiej pozostały listy, pamiętniki, traktaty, po Franciszce Wilczkowiakowej, aktywnej publicystce i założycielce pisma „Głos Kobiet”, prócz starych gazet nie zostało nic. Nawet w pamięci wnuków przetrwała jako milcząca staruszka. „Nie przypominam sobie żadnych wyjść babci, żadnych spotkań, odwiedzin, koleżanek. Do dziadka przychodzili. Opowiadali o Sokołach, o tym, co przed wojną, przeżywali wszystko na nowo. A ja siedziałem między piec a szafę wciśnięty, żeby mnie nie przegonili, zasłuchany. Babcia nie uczestniczyła w tych rozmowach. O tym, co przed wojną nie mówiła nic”. Jakby wszystko, co dobre skończyło się dla niej w 1939 roku. Uprawiała swój ogródek, zajmowała się domem. Pozostał jeszcze medal Sejmu Ustawodawczego, który wnuki odkopią, bo schowała go pod drzewem w tymże ogródku.

Na zajmowanie się własnym dzieckiem czasu nie znajdzie była posłanka Maria Moczydłowska. Jej najmłodszy syn Stefan – już w czasach PRL – jada obiady w domach dziecka, które organizuje jego matka. Bo Maria nie gotuje, nie sprząta i nieszczególnie dba o swój wygląd. Dbając o szczęście wielu, nie znajduje czasu na zajmowanie się najbliższymi. Inaczej niż Moraczewska, która w listach do siostry opisuje domowe gospodarowanie z buchalteryjną dokładnością. Zofia Sokolnicka, aktywna konspiratorka i twórczyni podziemnego szkolnictwa, ma za to w Poznaniu swoją ulicę liczącą 132 m. I na tej ulicy o tym, kim była, nie wie nikt.

Chwile przypomnienia trafiły się za to Irenie Kosmowskiej, panience ze dworu, lecz związanej z ruchem ludowym, po której prochy sprowadzane z Berlina pojechał osobiście marszałek Sejmu. Po prostu ludowcom bardzo potrzebna była patronka, którą aresztowali najpierw Rosjanie, potem rodacy – po protestach związanych ze stworzeniem Berezy Kartuskiej – a wreszcie Niemcy. Ot, zwykła gra polityczna… A potem – jak pozostałe posełki – przysypał ją kurz zapomnienia.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ