
Szesnaście „smutnych – jak czytamy w podtytule
– esejów o miłości, o pisarzach rosyjskich i ich
muzach” składa się na nową książkę prof. Tadeusza
Klimowicza. Książkę – palce lizać, podobnie jak po
lekturze sławnego już „Przewodnika po współczesnej
literaturze rosyjskiej i radzieckiej (1917-
1996)” tego samego autora. Reprezentuje on ten
niezwykle rzadki rodzaj literaturoznawstwa, który
idzie w parze ze znakomitym stylem, ostrością poglądów
i, dzieloną z czytelnikiem, ciekawością poznawczą.
A także poczuciem humoru, pozwalającym zaopatrzyć „Pożar
serca” – ten, jakby nie patrzeć, alternatywny podręcznik do historii
literatury rosyjskiej – w następujące wyznanie: „Jestem tylko medium.
Hieną oglądającą przez dziurkę od klucza pisarskie sypialnie, grzebiącą
w ich prywatnym życiu, otwierającą listy, czytającą przez ramię dzienniki,
wsłuchującą się w szept wyznań i krzyk rozstań. Zapominam wtedy
o wszystkich mądrościach strukturalistów”.
Dlaczego podobnej książki nie napisał, jak dotąd, żaden polski badacz
literatury – o literaturze polskiej? Dlaczego wciąż Tadeusz Boy-Żeleński
pozostaje największym anty-brązownikiem rodzimych mistrzów
prozy i poezji? Z pewnością prawo do intymności twórców, szczególnie
żyjących, obowiązuje, ale jest jeszcze inny obowiązek: wierności
faktom, wierności prawdzie.
A okazuje się, że Anna Dostojewska w korespondencji z mężem zamazywała
wszystko, co – jej zdaniem – rzucić mogło choćby cień na ich
dobre imię. Sofia Tołstojowa wymusiła na mężu wymazanie 45 fragmentów
dziennika, a swój własny dziennik zamieniła w istną polemikę z mężowskimi
zapiskami. Paulina Vierdot, najprawdopodobniej, z rękopisu
Turgieniewa usunęła trzy kartki. To, co się stało z 1500 (!) listami Mariny
Vlady do Włodzimierza Wysockiego wie tylko ich nadawczyni.