
W serii „Opowiadania Amerykańskie” wydawnictwa Czarne każdy kolejny zbiór to perełka i nie inaczej jest z „Ptakami Ameryki” Lorrie Moore. Książka zaczyna się od motta, a właściwie dwóch i obydwa ustawiają nasz czytelniczy radar na ptaki właśnie. Na okładce znalazł się piękny amarantowy flaming Johna Jamesa Audubona, przyrodnika i malarza, który namalował wszystkie ptaki Ameryki Północnej. Metaforyczności tej prozy dotknąć można w takich obrazach jak ten, gdy jedna z bohaterek Moore, dowiadując się o zdradzie swojego partnera, czuje, że przemienia się we flaminga, a właściwie w jastrzębioflaminga, i odlatuje od niego daleko. Rozmaite ptaki przelatują przez karty tych opowiadań – nietoperze, wrony, kaczki, szopy, sikorki. W jednym autorka porównuje głosy dzieci do głosów ptaków. W innym bohaterka słucha w nocy łomotu ptaka rzucającego się na okno. Nie są to jednak opowiadania ornitologiczne ani medytacyjna proza poświęcona obserwacji natury, chodzi raczej o zbudowanie ptasiego tła do snucia opowieści o istocie ludzkiej natury. Pojawiają się w tej prozie tematy niespełnienia, nieumyślnego spowodowania śmierci, choroby onkologicznej małych dzieci, miłości hetero- i homoseksualnej, skomplikowanej i przesyconej bezradnością relacji matki i córki, świętowania rozstania czy beznamiętnego przyglądania się wygasaniu pożądania. Nikt z bohaterów Moore nie jest do końca szczęśliwy, ludzie łączą się w pary bez przekonania, często opisy ich własnych związków budzą wprost zdumienie jednego z bohaterów, patrzącego na swoje życie niczym na rzadki okaz; pełno tu małżeńskich zdrad, małych i dużych, czy chodzenia na terapię bez wiary w jej skuteczność, jak w opowiadaniu poświęconym żałobie po kocie. Mojej lekturze towarzyszyło uczucie melancholii i współczucia dla bohaterów, nierzadko zmęczonych zmaganiami z poszukiwaniem sensu życia.