
Kiedy odkrywasz, że dziennikarz kulturalny i krytyk literacki jest równocześnie dobrym poetą, możesz być trochę zdziwiony i zawstydzony, ale kiedy okazuje się, że ten poeta jest hydrologiem amatorem, jesteś zdziwiony szczerze i już bezwstydnie. To zdziwienie po lekturze książki „Rzeki, których nie ma” zamienia się w zachwyt. Autor używa poetyckiej wrażliwości, dziennikarskiej rzetelności i fachowej wiedzy do opisania tematu, wydawałoby się nam, laikom, zupełnie niszowego. Przybliża historię wybranych małych rzek, często podziemnych, wyschłych, zanieczyszczonych, zakopanych, zapomnianych i zaniedbanych. Jednym słowem takich, od których zwykle się odwracamy, bo śmierdzą, które traktujemy pogardliwie albo w ogóle nie wiemy, że gdzieś tam płynęły lub płyną. Z powodu kryzysu klimatycznego tematy związane z wodą stają się coraz bardziej aktualne, ale rzadko kiedy dostrzegamy jego związki z małymi rzekami, lekceważąco nazywanymi przez nas ściekami.
Autor pochodzi z Łodzi, z miasta bezwodnego. Z dzieciństwa pamięta rzekę Łódkę, czyli Smródkę, jak ją wówczas pieszczotliwie nazywano. Łódź to znów wbrew naszym wyobrażeniom miasto związane z wodą ogromnie, leży na głównym połączeniu wododziałów Wisły i Odry, a pod samą Łodzią płynie około 20 cieków ukrytych głęboko pod ziemią.
Większość z łódzkich rzek została bezlitośnie i bezwzględnie wykorzystana przez przemysł, głównie przemysł tekstylny, który budował potęgę Łodzi. Robert antropomorfizuje rzeki i zapewnia, że gdyby tylko rzeki miały osobowość prawną, to ułatwiłoby to w dużym stopniu postępowania sądowe za przestępstwa poczynione przeciwko Odrze. Tak zresztą dzieje się w kilku krajach Ameryki Południowej, Australii i Kanadzie. Autor traktuje rzeki jak przyjaciół, którym należy pomóc i o które trzeba zadbać. Podrzuca czytelnikom swoje literackie inspiracje. Wspomina o Oldze Tokarczuk i jej opisach Odry, przypomina prozaika i poetę tzw. nurtu wiejskiego Tadeusza Nowaka i jego „Półbaśnie”, w których autor wznosi hymny do rzeki jako niezbędnego elementu ludzkiego krajobrazu, cytuje Wiktora Gomulickiego i jego uwielbienie dla Narwii, zachwyca się opisami Tomasza Różyckiego w tomie esejów „Próba ognia. Błędna kartografia Europy”, przytacza współczesny tekst Adama Robińskiego pt. „Pamiętaj o rzekach”, przypomina Grzegorza Strumyka, autora powieści „Łzy”. Wreszcie przywołuje pytanie założycielskie dla książki „Rzeki których nie ma”: „Co ciekawego widzisz w tej rzece?”, które zaczerpnął od poety Stanisława Czycza, mottem książki jest fraza rzeczna Czesława Miłosza. Koniecznie trzeba wspomnieć o fundamentalnej dla niego i innych obserwatorów rzecznych książce „Nad rzeką” niemieckiej autorki Esther Kinsky, o której pisze, że nauczyła go czytać rzekę jak książkę. Zaś my – czytelnicy, dzięki książce Macieja Roberta poznajemy obrońców przyrody, działaczy i aktywistów, dowiadujemy się o akcjach artystycznych mających na celu wzbudzenie zainteresowania polskimi rzekami.
Nie jest to jednak kolejna książka o naszej działalności antropopresyjnej, napisana hermetycznym językiem naukowym. Autor w sposób nowoczesny postrzega i z erudycją opisuje zastany świat, a tematy rzeczne traktuje w sposób prekursorski, wskazując nam palcem na coś, co mamy, a nie doceniamy i co tracimy.