Nikt tak porywająco nie potrafi pisać o miłości i namiętności
jak Nora Roberts. I nikt tak mistrzowsko
nie łączy porywów serca i zbrodni. Tylko Roberts
tak wspaniale miksuje „romans, przygodę i sensację”.
„Sanktuarium” smakuje jak meksykański drink –
słodki, pomysłowy, mocny, seksowny, i jak w przypadku
tzw. czystej tequili, głowa po nim nie boli,
ale zawsze trzeba uważać, żeby nie „przesolić”.
Dawkujmy więc Norę Roberts rozsądnie.
Sceneria jest jak zawsze urzekająca – odcięta
od świata wyspa, na której stoi majestatyczny pensjonat o romantycznej
nazwie Sanktuarium. Są dwie piękne siostry, brat odludek
i ojciec porzucony przed dwudziestu laty przez ukochaną żonę. Są
gorące romanse, okrutne zbrodnie i mroczne tajemnice. Jak w XIX-
wiecznej powieści. Jest jeszcze wspaniała ciocia Kate, dzięki której
rodzina się nie rozpadła, zakochani w siostrach wspaniali mężczyźni
i piękna pani doktor, której bardzo podoba się mrukliwy braciszek.
Jo Ellen Hathaway, piękna i znana pani fotograf wraca po latach do
Sanktuarium. Uciekła z Nowego Jorku, bo od kilku miesięcy ktoś ją
nękał. Wysyłał jej zdjęcia, wśród których była fotografia jej zaginionej
matki. Martwej. A w literaturze popularnej najczęściej jest tak, że jeśli
nie ma ciała, zmarły okazuje się żywy. Ale czy tak się mają sprawy
z matką Jo Ellen?