
Kryminał górski, bo i takie się zdarzają. Akcja, choć z przebitkami do miejskich wydarzeń – Sztokholmu, częściowo Uppsali – w większości rozgrywa się w parku narodowym Sarek na północy Szwecji, poza kręgiem polarnym. Górskie szczyty mogą wydawać się niewysokie, tylko dwa z nich przekraczają 2000 metrów, ale miejsce, dzikie, złudnie sprzyja turystom – do przejścia zboczami lodowców potrzebne jest doświadczenie.
Kvensler nie pokazuje jednak zmagań człowieka z naturą ani też ludzkich konfliktów, dla których natura stanowi tło – wyprawa trójki przyjaciół z dokooptowanym czwartym uczestnikiem, świeżym partnerem jednej z bohaterek, jest pretekstem do ujawnienia tego, z czym zmagamy się na co dzień: zazdrości, zawiści, zwątpienia, niskiej samooceny, depresji nią wywołanej, strachów wywodzących się z dzieciństwa, agresji, psychicznych odchyleń wiodących do zachwiania równowagi skutkującej tragedią. Można to wszystko pokazać w mieszkaniu kwaterunkowego bloku, można także czytelnika zabrać do narodowego parku. Autor sam przyznaje, że jest miłośnikiem trekkingu z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem, więc nie ma się co dziwić osadzeniu fabuły właśnie w Sarku.
Surowe krajobrazy, górskie pułapki i mordercza pogoda to intrygujący, zajmująco zaprezentowany sztafaż. Narracja wciąga, trudno jednak uniknąć w pewnym momencie odczucia, że wiemy, jak ona się skończy – jak zawsze „kowal zawinił, a Cygana powiesili”, podejrzany okaże się niewinny, ofiara jest ofiarą iluzji.
Zepsułem zagadkę? O wybaczenie proszę. Ale po dwóch dekadach jurowania w Międzynarodowym Festiwalu Kryminału wyłapuję łacnie wątki i rozwiązania. Zaczęło mnie to nużyć – bardzo cenię powieść kryminalną, to powieść per se społeczna, jaśniej ukazująca ciemne strony (ładny paradoks) niż socjologiczne elaboraty czy rozciągnięte beletrystyczne fabuły. Ale w ostatnich latach i ona stała się rozciągnięta, autorzy zaczęli uzurpować sobie prawo do wiwisekcji przestępstwa czy zbrodni wedle miary Capote’a: im więcej stron, tym lepiej. Klasycy zwięzłości i klarowności – Simenon, Chandler, Hammett, dla przykładu – poszli w zapomnienie. Albo raczej ich w tę niepamięć zepchnięto, bo żaden współczesny autor nie jest w stanie im dorównać.