Niedziela, 22 września 2024
WydawcaBiblioteka Słów
AutorStanisław Karolewski
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2024
Liczba stron256
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2024

W ostatnich klasach szkoły podstawowej zacząłem regularnie buszować po antykwariatach. W Katowicach, gdzie mieszkałem, dominował jeden oficjalny, przy ulicy Warszawskiej, ale znacznie ciekawszy był prywatny, w piwnicznej izbie przy Gliwickiej, należący do pana Lacha, który prócz książek prowadził „szwarc mydło i powidło”. Kupiłem u niego wiele książek, ale pierwszym nabytkiem był wojskowy bagnet o morderczej, ponad 30-centymetrowej długości ostrza. Gdyby kto pytał – tak, był mi wyjątkowo przydatny. Prowadziłem wtedy harcerskie obozy, bagnet sprawdzał się jako młotek, maczeta, otwieracz do konserw, wyrywacz gwoździ, a i pałka na wigilijnego karpia (tak, tak).

Z Krakowa, dokąd wyrywałem się na antykwaryczne wagary, zwoziłem już książki. Niewiele, bo Sławkowska była dla mnie za droga, ale jakąż frajdę sprawiało życzliwe zapytanie: „Czego kawaler szuka?”… Innego świata, innych klimatów, nieosiągalnych wówczas tytułów, realizacji marzeń o domowej bibliotece zaspokajającej wszystkie moje potrzeby. Gdyby „Szarlatan” Stanisław Karolewski prowadził wówczas swoją działalność, zaskórniaki lokowałbym na Szczytnickiej we Wrocławiu.

Antykwariusze wzbudzać mogą dwie kontrastujące reakcje: zakurzeni nudziarze albo panowie na bałaganie. Nigdy nie trafiłem na tych pierwszych, a doświadczenia mam spore, zakamuflowanych bałaganiarzy znałem też wśród wytwornych londyńskich bukinistów, nawet tak uporządkowany Anthony Rota ordynek trzymał jeno od frontu. „Szarlatan” Karolewski tak ciekawie opisuje swój nieład, że na pewno spodoba mi się to, gdy go wreszcie odwiedzę.

Ale nie jest łatwo pisać o takich pozycjach. Jan Michalski swoje „55 lat wśród książek” opowiedział ciekawie, ale mimo wszystko dość sztywno – taki był wtedy styl, data wydania to 1950! „Szarlatan” wie doskonale, że zmieniła się czytelnicza percepcja, jedynie branżowi koledzy zniosą zawodowe opinie, jeśli książka ma się sprzedać, to musi w niej być „mięso”: spotkania, wizyty, komentarze, połajanki, kłótnie, anegdoty. I są. Ale udało mu się przy okazji pokazać, na czym to zajęcie – prowadzenie antykwariatu – polega. Że to nie jest bynajmniej popijanie herbatki pośród stert książek w oczekiwaniu na klientów, którzy gotowi będą zostawić setki, ba, tysiące złotych za wybrane tytuły. No, nie jest tak. Wywody Karolewskiego bardzo są pouczające, dla adeptów antykwarycznego handlu wręcz odstraszające: „Jeśli możesz nie być antykwariuszem, nie bądź nim. Powołania są wyłącznie dla tych, którzy powołani zostali”. Zgadzam się z nim całkowicie, bez zastrzeżeń – lektura przypomniała mi mój idiotyczny pomysł, by wystartować z jakimś kioskiem księgarskim, przecież mam te tysiące woluminów na półkach. No i co? Siedziałbym i popijał herbatkę. Ale antykwariusz byłby ze mnie żaden – nie potrafię książek sprzedawać, ja je kupuję. I nawet się nie targuję, co, jak pisze Szarlatan, jest nagminne i akceptowane. Czy rabat zostanie udzielony, zależy od wielu czynników – możemy o nich wyczytać w jego książce, podobnie jak o fakturowaniu, marżach, odliczaniu podatków, licytacjach, odwiedzinach u klientów, zaskoczeniach i rozczarowaniach. „Praca antykwariusza jest ciężka i często niewdzięczna”, konstatuje autor. Myślę jednak, że raczej nie zajmie się już jakąś normalną pracą, jak mu przed laty doradzali znajomi…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ