środa, 31 lipca 2019
WydawcaW.A.B.
AutorMichel Houellebecq
TłumaczenieBeata Geppert
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2019
Liczba stron334
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 7/2019

Stary dziad, lump, można powiedzieć, albo menel, pener, jak kto woli, jak język pozwala. Michel Houellebecq nie należy – świadomie – do twórców, których lubi kamera. Ale to wyzwanie, któremu sprostać muszą zarówno czytelnicy, jak i recenzenci. Sprzężenie zwrotne: pierwsi sięgają po Houellebecqa dzięki rekomendacji drugich, ci zaś podsuwają odbiorcom to, co – wydaje im się – ci właśnie oczekują: dekadencja, seks, melancholia do kwadratu, samozagłada. A Houellebecq robi ich wszystkich w bambuko. Nawet seks, który zauważają wszyscy recenzenci, jest, w gruncie rzeczy, dodany specjalnie przez autora trochę na zasadzie: „Eh bien, przyzwyczaiłem was do tego, no to macie” – choć szczegółowe opisy, jak na przykład kynologiczny epizod japońskiej kochanki, mógłby zastąpić krótkimi hasłowymi deskrypcjami.

„Serotonina” to bynajmniej nie jest książka o upadku świata, raczej o upadku człowieka, który ma dość świata, nie potrafi się w nim znaleźć, bo wali się jego system wartości. Florent-Claude Labrouste, ekspert Ministerstwa Rolnictwa zaangażowany w unijne negocjacje dotyczące francuskiego rynku, dostrzega ich bezsens i obłudę. Równocześnie zaczyna rozpoznawać swoje wady, widzi przywary, namiętności, opętania, w pewnym momencie już wie, że nie dostanie wsparcia od społeczności – ona jest podobnie zagubiona, etyka staje się dla niej słownikowym hasłem. Wyjściem, rozwiązaniem, ratunkiem wydaje się miłość, ale bohater boi się jej, nie umie jej sprostać – chce bliskości, uczucia, związku, seksu, myśli czasem o rodzinie, nawet o dzieciach, ale w kluczowych momentach odrzuca to wszystko. Przeważa strach, łatwo przechodzący w pewność, że nie będzie w stanie – a i nie będzie chciał – sprostać obowiązkom, jakie narzuca związek.

To nie pierwsza zresztą relacja o relacji – w „Serotoninie” Houellebecq opisuje kolejne podejścia swego bohatera do męsko-damskiego (jest on zdecydowanie heteroseksualny) związku. Chce – boi się. Bo nie pozostanie wierny, nie podoła monogamii. Jest egoistą, egocentrykiem, samolubem – i chwała mu za to, że się do tego przyznaje. A że równocześnie cierpi, autentycznie, bo nie radzi sobie z takim podejściem do ludzi, to już inna sprawa.

Protesty francuskich rolników, o których mówi Houellebecq, wymagania narzucane przez Unię Europejską, bezduszne decyzje biurokratów, są tylko bogatym i barwnym sztafażem: nie o dekadencję Francji chodzi w jego książce, a o upadek jednostki – jeden z przyjaciół bohatera, arystokrata z historycznym rodowodem, odbiera sobie życie, nie mogąc ochronić swych wasali; bohater zresztą mówi mu o beznadziejności ich oporu, Unia jest walcem, który zmiażdży wszystko i wszystkich. Śmierć przyjaciela jest przełomem: Florent zmierza do świadomego odejścia, wątpiąc w sens dalszego życia, tyle że boi się końca, jaki mógłby mu przypaść. I dlatego stara się sam zdecydować, w jaki sposób pożegna się z tym światem. Ale jest tchórzem – i stąd tysiące wątpliwości, tysiące odwołań do wrednej rzeczywistości, a nawet do Boga…

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ