
Kino to ułuda, a historia to fakty – taki wniosek nasuwa się po lekturze książki świetnego znawcy zagadnienia, bo od lat opisującego na łamach miesięcznika „Do Rzeczy. Historia” filmy inspirowane wydarzeniami z dziejów.
Weźmy bohaterów serialu pt. „Wikingowie”. Miast, jak przystało na Normanów, wdziewać ubiory z wełny, występują w odzieniach skórzanych niczym współcześni motocykliści, do walki przystępują z gołymi głowami (hełmy poniewierają się w tle), mając poważne wsparcie w swych kobietach (które w bojach nie uczestniczyły). Czy dzięki tego typu przekłamaniom serial zyskał na oglądalności? Z pewnością zdecydowanie bardziej pieczołowicie podchodzili do tego tematu twórcy dwu klasycznych superprodukcji kinowych sprzed ponad półwiecza: „Wikingów” z Kirkiem Douglasem i Tonym Curtisem oraz „Długich łodzi Wikingów” z Richardem Widmarkiem oraz Sidneyem Poitierem.
Z kolei film „300”, opowieść o bitwie pod Termopilami, był w Iranie zakazany. Bowiem ekranowych Persów kompletnie zdehumanizowano. Okrutni, bezwzględni, zdradzieccy, barbarzyńscy – nie to co szlachetni w każdym calu Spartanie. Walczący w filmie w spektakularnych pojedynkach, podczas gdy de facto takowe w tamtej bitwie się nie zdarzały.
A jak filmowcy radzą sobie z dziejami najnowszymi? Dowodem ociekająca patosem „9 kompania” w reżyserii Fiodora Bondarczuka. Grupa rosyjskich gołowąsów jedzie na wojnę w Afganistanie, która czyni z nich mężczyzn. Ani słowa o tym, że Sowieci są najeźdźcami, brak choćby wzmianki dotyczącej niedoinwestowania ich jednostek, cicho o zdarzających się tam nierzadko kradzieżach żywności i akcesoriów technicznych zupełnie w ZSRS nieosiągalnych…