Zazwyczaj przypominamy sobie
błyskotliwe zwycięstwa, medale
i rekordy. Studenci katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego
poszli pod prąd. Z pietyzmem uporządkowali największe porażki naszych reprezentantów. I tak dowiadujemy
się szczegółów walkowera
oddanego jedenastce Węgier w roku 1953, kiedy mieliśmy pecha
wylosować ją w ramach eliminacji
do światowego czempionatu. Władze PZPN obawiały się dwucyfrówek
w konfrontacji z ekipą Ferenca Puskasa, Sandora Kocsisa
et consortes. Poznajemy kulisy
niepowodzenia płotkarek podczas
igrzysk w Moskwie, gdzie na otarcie łez wywalczyliśmy zaledwie
brązowy krążek (a liczyliśmy na komplet medali). Otóż drużyna była skłócona z racji dwóch wrogo
do siebie usposobionych szkoleniowców.
Z kolei kompromitacja
tyczkarzy w czasie olimpiady w Seulu osiem lat później, wedle poważnych poszlak, wiązała się z dopingiem. Sześć lat wcześniej znany 400-metrowiec dokonał kradzieży z włamaniem, w trakcie
I mistrzostw świata w lekkiej atletyce zgarniając z towarzyszącej
im wystawy sprzętu sportowego
kilka par obuwia i dresów „Pumy”.
Nie wiedział, iż jego wyczyn wpadł w oko pilnujących ekspozycji
kamer. W rezultacie został dożywotnio zdyskwalifikowany. W tym samym roku 1982 przyszło
się „biało-czerwonym” tenisistom
potykać z teamem Maroka.
Mecz w ramach Pucharu Davisa
rozgrywano w Rabacie. Nasi
wystąpili w mocno osłabionym
składzie, gdyż Wojciech Fibak
odmówił występu dystansując
się w ten sposób od władz PZT ochoczo aprobujących wprowadzenie
stanu wojennego. Rakietą numer 1 był więc Henryk Drzymalski,
który jako przedstawiciel klubu milicyjnego z Bydgoszczy
otrzymał po prostu… rozkaz
gry. Towarzyszyli mu dwaj wypróbowani ideologicznie zawodnicy.
Siatka dzieląca kort była
wprawdzie dla nich zbyt wysoka
– w przeciwieństwie do tej, która
go otaczała– ale istniała pewność,
iż nie „wybiorą wolności”. I dlatego polegliśmy z absolutnymi
nowicjuszami w tej dyscyplinie
sportu – 2:3.