Joakim Zander to jeden z młodszych liderów skandynawskiej literatury sensacyjnej, ale doczekał się już całkiem niezłej renomy. Książki szwedzkiego pisarza wyróżniają się licznymi odwołaniami do współczesnej polityki oraz szczegółowymi opisami działalności terrorystów i służb specjalnych. Nie inaczej jest w przypadku „Szpiega z Bejrutu” – trzeciej i zarazem ostatniej części trylogii poświęconej Klarze Walldeen.
Tym razem los powiąże bohaterkę z pracownikiem szwedzkiej ambasady w Bejrucie, Jacobem Segerem. Mężczyzna wkrótce po przybyciu do miasta szpiegów zostaje zamieszany w międzynarodowy spisek wielkich państw, które mają swoje brudne interesy na Bliskim Wschodzie. Zander w umiejętny sposób łączy klasyczne elementy powieści szpiegowskiej z mocnym romansem. Jacob zakochuje się bowiem w tajemniczym Yasimem, który przez szwedzkie służby podejrzewany jest o przynależność do terrorystycznego Państwa Islamskiego. Znacznie gorzej wychodzi pisarzowi sensowne dopasowanie Klary do całej tej opowieści. Zander nie może w pełni rozwinąć skrzydeł fabuły, bo finalnie wątek Jacoba i Yasima musi zostać powiązany ze szwedzką częścią historii, bez względu na to, jak bardzo nieprawdopodobne się to wydaje. Historia Klary Walldeen po prostu nie jest w stanie po raz trzeci w równym stopniu zaangażować.
„Szpieg z Bejrutu” to powieść, która dusi się zamknięta w okowach trylogii. Zanderowi nie można odmówić talentu, ale to kolejna jego książka, której coś przeszkadza w wejściu na wyższy poziom. Być może dobrym wyjściem byłoby spróbować swoich sił poza literaturą sensacyjną. Pozostaje się cieszyć, że następna powieść tego twórcy ma być samodzielnym dziełem.