Czwartek, 26 września 2019
WydawcaZysk i S-ka
AutorJustyna Błażejowska
RecenzentTomasz Zb. Zapert
Miejsce publikacjiPoznań
Rok publikacji2019
Liczba stron470
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 9/2019

Co ciekawe – i rzadkie – Justyna Błażejowska kontaktowała się ze swym interlokutorem głównie telefonicznie. W ciągu dziewięciu lat (2011-2019) przeprowadziła z nim kilkadziesiąt rozmów. 29 z nich – od półtoragodzinnej do przeszło trzygodzinnej! – zawarto w książce. Autorka amputowała swoje pytania, więc obcujemy z niezwykle cennym i wartościowym świadectwem ukazującym arcypolski los na przestrzeni kilku dekad.

Syn kolejarza z Bródna, skądinąd marzący o pracy w tymże fachu. Wychowany w patriotycznej rodzinie, pielęgnującej tradycje przodka Stefana Okrzei, jednego z konspiratorów Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej, straconego na stokach warszawskiej cytadeli za udział w zamachu na carskiego namiestnika. Wydaje się, iż los Jana Olszewskiego zdeterminowała przysięga złożona w wieku lat 14, kiedy wstępował do Szarych Szeregów. Pozostał jej wierny do końca swych dni, służąc Polsce. Która przez większość jego życia nie była państwem niepodległym.

Jako jeden z nielicznych uczniów praskiego liceum numer XIII im. Leopolda Lisa- -Kuli nie wstąpił do Związku Młodzieży Polskiej. Skutkowało to negatywną opinią tej wszechwładnej organizacji wobec studenckich planów maturzysty Olszewskiego. Rekomendacja trafiła do lokalnego aparatczyka Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, mającego wobec ojca przyszłego prezesa rady ministrów dług wdzięczności, który spłacił, nie nadając sprawie biegu urzędowego.

Na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego Olszewski studiował w zenicie bierutowszczyzny. Spośród kadry akademickiej usłużnej władzy ludowej szczególnie zapamiętał gorliwą hunwejbinkę Janinę Zakrzewską. Po zgonie Stalina płakała tak rzewnie, że zabrakło jej łez…

Istotnym przystankiem na życiowej ścieżce narratora stała się redakcja „Po prostu”. Trafił do niej latem roku 1955, gdy klimat polityczny między Tatrami a Bałtykiem stopniowo się ocieplał. Do kanonu naszego dziennikarstwa przeszedł opublikowany tam kilka miesięcy później tekst „Na spotkanie ludziom z AK” podpisany – jak to wtedy było w modzie – kolektywnie. Wraz z Jerzym Ambroziewiczem, potem świetnym reporterem, oraz Walerianem Namiotkiewiczem, później sekretarzem tow. Władysława Gomułki. Gdy jednak jedenaście miesięcy po październiku 1956 roku właśnie na polecenie tow. „Wiesława” pismo zlikwidowano, Olszewski przestał się widzieć w dziennikarstwie. Wybrał palestrę. W procesach politycznych bronił gratis. Uznał to za swą powinność, wzorując się na sławnym adwokacie Stanisławie Patku, działającym jeszcze w czasach zaboru rosyjskiego. W tym momencie rzeczowa, barwna i krzepiąca serca opowieść się kończy. Wypada teraz jedynie mieć nadzieją, że jej ciąg dalszy szybko nastąpi.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ