Piątek, 22 grudnia 2017
WydawcaInsignis
AutorDmitry Glukhovsky (Dymitr Głuchowski)
TłumaczeniePaweł Podmiotko
Recenzent(gs)
Miejsce publikacjiKraków
Rok publikacji2017
Liczba stron366
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 12/2017

Dymitr Głuchowski (niezrozumiałe jest dla mnie podawanie rosyjskiego imienia i nazwiska w angielskiej transkrypcji) zasłynął cyklem „Metro”, futurystyczną postapokalipsą, jak gdzieś przeczytałem. Po światowym sukcesie autor wrócił na ojczyzny łono, by zbluzgać ją w opowiadaniach z tomu „Witajcie w Rosji”. Mistrz antyreklamy, można powiedzieć – cóż, Rosja taka jest, Głuchowski podaje ją mimo wszystko bardziej ugarnirowaną niż wielu twórców reportaży, którzy kraj serwują saute.

W „Tekście” zmian się nie doszukamy – dalej rządzi korupcja, poczucie władzy, nepotyzm, brutalna siła, pogarda dla maluczkich, strach i bierna akceptacja nierówności. Autorów, którzy pisali o tym przed Głuchowskim, na pęczki można zliczyć. Tło nie powinno zatem dziwić – policjant z działu narkotyków chroniony jest przez ojca pracującego w ministerstwie i jego przyjaciół z „organów”. Jakich, lepiej nie wiedzieć, zresztą nie ma to znaczenia, to i tak „organy” grające wyłącznie swoją melodię. Ale policjant podczas rutynowego najazdu na klub postanowił odegrać się na bogu ducha winnym chłopaku, który stanął w obronie swojej dziewczyny – zatrzymano go, podrzucono narkotyki, wpakowano do łagru na kilka lat. Odsiedział, wrócił do Moskwy, dowiedział się o śmierci matki, sprawdził co u kolegów (już ich nie miał), odnalazł policjanta. I zabił. Zabrał mu pistolet i telefon, ciało wrzucił do studzienki kanalizacyjnej. Poszedł do domu i zaczął sobie pluć w brodę niczym bohater Dostojewskiego: „Tego już nie zmieni. Niczego już nie zmieni. Nic się nie da zrobić”. I może skończyłby jak Raskolnikow, gdyby nie telefon: wypasiony smartfon, „kopia zapasowa duszy” właściciela. Policjant miał w nim wszystko prócz wyciągów z konta; cała reszta pozwoliła odtworzyć szczegółowo jego życie, karierę, kontakty, uzależnienie od narkotyków, liczne drobne romanse i wielką miłość, której nie potrafił podołać. Zabójca niejako z rozpędu, bezmyślnie, zaczyna grać jego rolę, zwodząc udanie rodziców, znajomych, dziewczynę, nawet swoich narkotykowych mocodawców.

I tu autor nagina rzeczywistość jak cholera: szkody, jakie Raskolnikow in spe wyrządza mocodawcom, są znikome, tym niemniej starają się go znaleźć. I, bidulki, nie mogą – mimo tego, że każdy czytelnik współczesnych thrillerów wie doskonale, że smartfon daje się łatwo namierzyć, bohater zaś był z techniką nieco zapóźniony po siedmiu latach odsiadki w dzikiej głuszy. Gdy wreszcie ktoś wpada na pomysł, by zacząć go śledzić, czytelnik skacze z radości, że jęczący maruda przestanie jękliwie marudzić.

To ciągłe rozrywanie szat rozprasza – Głuchowski miał dobry pomysł, ale przegadał go, rozdrobnił. Jego zamierzone (?) ostrzeżenie przed zbyt łatwym poddaniem się technicznym gadżetom sprowadza się do nadużycia telefonu, przejęcia roli właściciela – a to jeszcze nie to samo. Zabójca podszył się pod policjanta, coraz gorzej wcielał się w jego postać – ale to pokusa nęcąca złodzieja, żadna dominacja techniki. Podobnie jak i to, że w pamięci telefonu znalazła się historia życia policjanta – to on sam ją tam umieścił, niczym ani przez nikogo nie zmuszany. To nie „Krąg” Dave’a Eggersa z jakże innym, wysublimowanym sposobem dominacji technicznej nad człowiekiem. „Tekst” mówi o pokusie, ostrzega przed nią, tyle że narracja to ostrzeżenie przesłania.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ