Zgodnie z tytułem posłowia, który brzmi „Ocalić od zapomnienia”, wydawca podjął się ciekawego eksperymentu, aby przypomnieć całkiem zapomnianą, ale ciekawą powieść sprzed ponad stu lat. Wpierw „W zaklętym zamczysku”, bo tak brzmiał jej oryginalny tytuł, ukazywała się w odcinkach w „Słowie”, konserwatywnym dzienniku wydawanym w latach 1882-1919 w Warszawie, a w formie książkowej opublikowało ją wydawnictwo Gebethner i Wolff w roku 1925, w roku śmierci autora, który dzisiaj jest równie zapomniany jak i jego powieści. Był „literatem, estetą, jedną z najkulturalniejszych i najbardziej europejskich postaci swoich czasów”, jak go przedstawił obecny wydawca. Nazywał się Jan Gnatowski, ale dla swej twórczości od herbu rodowego przyjął pseudonim artystyczny Jan Łada. Życie miał ciekawe i pełne zaskakujących zwrotów, był dziennikarzem, został następcą Henryka Sienkiewicza jako szefa działu literackiego pisma „Niwa”. Ale też w wieku dojrzałym studiował teologię w Innsbrucku, a zaledwie rok po przyjęciu świeceń kapłańskich został szambelanem papieskim i sekretarzem nuncjatury w Monachium. Jednak tę błyskotliwą karierę przerwał, zamieszkał we Lwowie, gdzie był katechetą gimnazjalnym, prowadząc jednocześnie głośny salon literacki. A w 1905 przeniósł się do Warszawy.
Jak ze znawstwem napisał Krzysztof Masłoń w informacji zamieszczonej na skrzydełku obwoluty, Jan Łada jest „niesłusznie zapomnianym prozaikiem na Sienkiewiczowską miarę”, a jego książka jest „bajeczną lekturą”. Z pewnością spotka się z dużym zainteresowaniem wielu czytelników, kochających mniej lub bardziej prawdziwe opowieści historyczne, przekraczające granice realizmu, sięgające po wątki fantastyczne.
Wydawca przyjął bardzo ciekawe rozwiązanie przystosowania archaicznego dla współczesnego czytelnika tekstu do dzisiejszego języka. Redakcja, a konkretnie Tadeusz Zysk, prezes wydawnictwa, oraz red. Jan Grzegorczyk, również poczytny autor bestsellerowego cyklu powieści „Przypadki księdza Grosera”, dokonała zmian, które „dotyczą nie tylko tytułu, ale przede wszystkim warstwy językowej, pewnych niedoskonałości i niedopracowań fabuły”, czyli – najprościej mówiąc – dokonała przekładu z języka początków XX wieku na język współczesny. Jest to rzadki zabieg w dziejach polskiego edytorstwa, ale z pewnością nie pierwszy. Andrzej Palacz, redaktor naczelny miesięcznika „Wydawca”, w swoim wydawnictwie Inicjał publikował niegdyś niezwykle poczytne opowieści (nie powieści) historyczne Stanisława Wasylewskiego (1985-1953), dokonując „uwspółcześnienia” językowego, przy czym „starał się nie naruszać bogactwa języka Wasylewskiego, ingerując jedynie w te zdania, które składniowo, a nawet znaczeniowo odbiegają od stosowanych obecnie”. I dzięki temu współczesny czytelnik może cieszyć się wspaniałą i zrozumiałą lekturą.