Czwartek, 3 września 2020
WydawcaPolityka
AutorEdwin Bendyk
RecenzentGrzegorz Sowula
Miejsce publikacjiWarszawa
Rok publikacji2020
Liczba stron358
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 7-8/2020

W apokryficznym przemówieniu towarzysz Wiesław grzmiał z mównicy: „W roku …ym staliśmy na skraju przepaści. Od tego czasu zrobiliśmy ogromny krok naprzód”. Bendyk, zastanawiając się nad upadkiem i przyszłością świata, przywołuje tzw. klif Seneki, do którego zbliżamy się nieuchronnie – czyli do momentu, „kiedy po długim okresie radosnego rozwoju czeka nas głęboki strukturalny kryzys”.

Edwin Bendyk naszą cywilizację zna na wyrywki, można powiedzieć, zajmuje się nią od lat. Interesuje go nie tylko Polska, nie traktuje kraju nad Wisłą jako pępka świata – jesteśmy zaledwie jednym z mieszkańców globalnej wioski, przypomina w swych publikacjach. W tej omawia niemal wszystko, co dotyka świat i nas: granice wzrostu, energię, ślad węglowy, kapitalizm i jego źródła, nowy reżim klimatyczny; generalnie – rozmijanie się rzeczywistości z narzucaną logiką działań. Nie, nie tylko polskich rządów (aczkolwiek w tle stoi PiS), innym też się dostaje, gdy zaczynają grać pod siebie, jak dla przykładu USA w sprawie globalnego ocieplenia. A przecież Margaret Thatcher już w 1990 roku ostrzegała na forum ONZ przed zagrożeniem, jakie może nieść zmiana klimatu. I co? I nic, zwłaszcza że Żelazna Dama odstąpiła pod koniec swych rządów od tych opinii – nie warto dla ewentualnego zagrożenia, jakie stwarzać może globalne ocieplenie, porzucać idei wolnorynkowego kapitalizmu…

Czytałem książkę Bendyka jako swego rodzaju atak na błędy z przeszłości – znane, ale niestety powtarzane i utrwalane. Może zresztą nie atak, a raczej wytknięcie tych błędów, wymienienie ich, próbę ustalenia, dlaczego do nich doszło – zwłaszcza teraz, gdy mamy za sobą sporo doświadczeń. Autor powołuje się na filozofkę Ewę Bińczyk, gdy mówi: „Dlaczego mimo istniejącej wiedzy o kondycji i scenariuszach rozwoju epoki człowieka, zamiast działać adekwatnie do wyzwań ludzkość pogrążyła się w marazmie, [kondycji] wiodącej do apatii”. Pięknie, ale zabrakło mi w jego narracji pytania postawionego wprost: „Dlaczego robimy to następnym pokoleniom? Przecież nawet najbogatsi nie zdołają ujść wywoływanej przez siebie od lat katastrofie – bo dokąd? Ile można wytrzymać w najbardziej luksusowym podziemnym schronie?”. Zamiast tego autor przywołuje koncepcję stałego rozwoju i postępu, które mają uratować ludzkość: „Najbogatsi mają szansę przetrwania do czasu, kiedy inżynierowie z Krzemowej Doliny nie wymyślą innych form ratunku, na przykład ucieczki na inną planetę”. To wymyślili już twórcy literatury science fiction, tyle że naukowcy nie są w stanie urzeczywistnić ich zbawczych pomysłów.

Staliśmy się niewolnikami źle pojmowanej demokracji – pozwalamy rządzić tym, którzy powinni być trzymani z dala od wszelkich form sprawowania władzy. „Kłopoty z demokracją nie tyle są problemem, ile symptomem schorzenia znacznie poważniejszego. […] Świat zalewa grówno, niosąc ze sobą cuchnące miazmaty postprawdy, mowy nienawiści, ksenofobii, mizoginii, rasizmu, bigoterii. Świat umiera.” Ta książka stanowi podzwonne dla naszych czasów, takich, jakie znamy. „Czy Polska przetrwa do 2030 roku?”, pyta autor. Z pewnością, choć balansowanie na krawędzi klifu nie oznacza bynajmniej straceńczej odwagi, raczej głupi upór.

Jeszcze jedną mam uwagę, tym razem dotyczącą stylu: określenia „klasa polityczna”, „kultura polityczna” są co najmniej nie na miejscu w odniesieniu do polskiej kasty politycznej i takiejż ustawki, z którymi mamy na co dzień do czynienia. Bendyk nazywa to „erozją civilité związanej z cywilizacją”, która to cywilizacja właśnie się kończy. Zdziwieni? Przecież sami do tego doprowadziliśmy. Także przemocą, czyli brakiem wspomnianej civilité. I nie liczmy na jej odrodzenie, warunki temu nie sprzyjają.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ