
W ubiegłym roku recenzowałam pierwszą część tego świetnego kryminalnego kociego komiksu (recenzja „Zaginionej maski” ukazała się w numerze 8/23) i już wtedy wydawca zapowiadał ciąg dalszy. Wyczekiwany „Statek widmo” miał swoją premierę w czerwcu (najmocniej przepraszam za poślizg). Czytelnicy w wieku od lat siedmiu wzwyż, czyli my wszyscy, rodzicie i dzieci, dostają wspaniałą porcję dobrej zabawy, tym razem w odsłonie piracko-rozbójnickiej. Nasz bohater to przyzwyczajony do pysznego jedzenia „wytworny brytyjski kot krótkowłosy” Winston Churchill, który zostaje na gospodarstwie sam ze Stanisławem i tęskni za babuszką, która go dobrze karmi i bardzo o niego dba. Niestety babuszka zostaje napadnięta i okradziona przez grasującą w okolicy szajkę złodziei. Ich łupem pada cenny rodowy naszyjnik. Niemający kompletnie zaufania do działań policji Winston natychmiast podejmuje decyzję o podjęciu własnego śledztwa.
I tym razem sprawdza się międzygatunkowa kooperacja kotów ze szczurami. Po naradzie postanawiają wspólnie zagadkę statku, na którego maszcie powiewa piracka flaga, a który to statek pod wpływem rzuconej na niego klątwy co i rusz… znika! Wspaniałe są czarno-białe komiksowe rysunki pokazujące zmagania bohaterów z niewidzialnym. Poza tym Winston dowiaduje się, jak dramatyczne skutki może mieć odrzucona miłość i jaką moc w konfrontacji z zaklęciem ma pocałunek prawdziwej miłości, co jest oczywiście literackim toposem, który może być przyczynkiem do długich rozmów. Zresztą całość kończy się słodkim buziakiem. Nie powiem czyim, musicie się przekonać sami.