środa, 28 sierpnia 2019
WydawcaRebis
AutorPiotr Zychowicz
RecenzentTomasz Zapert
Miejsce publikacjiPoznań
Rok publikacji2019
Liczba stron496
Tekst pochodzi z numeru MLKMagazyn Literacki KSIĄŻKI 8/2019

Prologiem kolejnej książki w dorobku historycznego publicysty są słowa wypowiedziane przez bohaterkę filmu Wojciecha Smarzowskiego pt. „Wołyń”: „Co to za podziemna armia, która chce walczyć z Niemcami, a nie jest w stanie ochronić kobiet i dzieci przed bandami uzbrojonymi w widły?”.

Piotr Zychowicz nie kryje irytacji, że Polskie Państwo Podziemne i jej zbrojne ramię – Armia Krajowa: „zamiast wystąpić zdecydowanie przeciwko ukraińskim nacjonalistom, toczyły z nimi pozbawione sensu negocjacje, wierząc naiwnie, że uda się jakoś dogadać”.

To były iluzje. W rezultacie wojskowe struktury AK powstały na Wołyniu zbyt późno. Mimo licznych ostrzeżeń polskie podziemie zbagatelizowało zagrożenie banderowskie. Nie stworzyło na Wołyniu oddziałów partyzanckich, które mogłyby bronić rodaków i nie przysłano odsieczy z centrum kraju. A było przecież mnóstwo czasu na reakcję. Do pierwszej masowej zbrodni UPA na Polakach doszło w Parośli 9 lutego 1943 roku, a do apogeum mordów w krwawą niedzielę – 11 lipca 1943 roku. Co AK zrobiła przez ten czas? Niemal nic. Uzbrojone w noże, widły i siekiery watahy banderowców i zwykłych chłopów bezkarnie wyżynały polskie wsie, nie napotykając nigdzie na opór AK.

„Walkę podjęły tylko stworzone spontanicznie ośrodki polskiej samoobrony i utworzone przez Niemców posterunki polskiej policji. Tak zwani »zieloni«” – konstatuje Zychowicz, przytaczając znamienne słowa z konspiracyjnego raportu: „Polskie władze tylko wtedy interesują się mordowaniem Polaków, jeśli mordercami są Niemcy”.

Redaktor naczelny miesięcznika „Do Rzeczy. Historia” ujawnia przy okazji spór między dowódcą lokalnych struktur AK piłsudczykiem płk. Kazimierzem Bąbińskim i wołyńskim delegatem rządu na kraj Kazimierzem Banachem, wywodzącym się ze Stronnictwa Ludowego. Dotyczący zarówno zachowania wobec Ukraińskiej Powstańczej Armii, jak i w ogóle ludności ukraińskiej.

Zapewne znajdą się osoby zarzucające „Wołyniowi zdradzonemu” antyukraińskość.

Niesłusznie. Wizerunkowi szowinizmu spod znaku Tryzuba towarzyszy opowieść o krótkowzrocznej – mówiąc najłagodniej – polityce II RP w stosunku do jej obywateli narodowości – jak wtedy określano – rusińskiej. Jednak nie usprawiedliwia ona tego, co miało potem miejsce na polskich kresach południowo-wschodnich. Nie ulega wątpliwości – akcentuje autor – że doszło tam do zbrodni o charakterze czystki etnicznej, mającej na celu całkowitą eliminację polskiej ludności, czego – mówiąc nawiasem – Kijów wciąż nie może przyjąć do wiadomości.

„Dla Polaków z Wołynia bierność Armii Krajowej wobec banderowskiego ludobójstwa była szokiem. Mieszkańcy ziem wschodnich Rzeczypospolitej (…) wierzyli, że w chwili próby Polska przybędzie na ratunek. (…) Niestety ojczyzna ich na pastwę losu porzuciła. Gorzej, porzuciła ich na pastwę banderowców” – brzmi puenta tej doskonale udokumentowanej pracy.

Podaj dalej
OCEŃ KSIĄŻKĘ